"Nabucco" Opera Narodowa. Koń był, ale bez galopu emocjonalnego [recenzja]
- KulturoNIEznawczyni

- 5 dni temu
- 5 minut(y) czytania
Giuseppe Verdi napisał operę "Nabucco" w wieku zaledwie 29 lat, a jego chór niewolników „Va, pensiero” stał się nieoficjalnym hymnem narodowym Włoch — pieśnią tęsknoty za wolnością i tożsamością. Dziś, niemal dwa stulecia później, ta sama historia wciąż przedstawiana jest w monumentalnej przestrzeni Opery Narodowej. Pozostająca w repertuarze od 1992 roku, a jej warszawska premiera miała miejsce w 1854 roku. W październikowy wieczór postanowiłam na własne oczy sprawdzić, czy emocje zapowiadane w libretcie dorównują rozmachowi scenografii.
Opera opowiada o królu Babilonii, Nabuchodonozorze (Nabucco), który po zdobyciu Jerozolimy ogłasza się bogiem i zostaje ukarany szaleństwem. W tle rozgrywa się dramat Feneny, jego córki, zakochanej w żydowskim wojowniku Izmaelu, oraz Abigaille – przybranej córki króla, rozdartej między ambicją, zazdrością i pragnieniem władzy. W finale Nabucco odzyskuje rozum, uwalnia Żydów, a Abigaille – winna buntu – odbiera sobie życie.
To dzieło o uniwersalnym wymiarze – o granicach ludzkiej pychy, o tym, jak władza deprawuje, a wiara i skrucha mogą przywrócić sens. Nic dziwnego, że "Nabucco" tak głęboko wpisało się w europejską świadomość – Verdi mówi tu językiem uniwersalnych emocji i archetypicznych konfliktów.

Co dla mnie ciekawe, jest to trzecia opera napisana przez Verdiego i pierwsza, która odniosła spektakularny sukces. Można więc rzec, że u młodego włoskiego kompozytora od "Nabucca" wszystko się na dobre zaczęło. A wcześniej wcale u Verdiego łatwo nie było. W wieku 26 lat na zapalenie opon mózgowych zmarła jego żona, a dwójka jego dzieci z tego małżeństwa odeszła jeszcze przed śmiercią matki. Pierwsza opera Verdiego, „Oberto conte di San Bonifacio”, odniosła umiarkowany sukces w Mediolanie w 1839 roku. Druga natomiast - „Un giorno di Regno” (1840), okazała się całkowitą klapą. Podobno Giuseppe po tych tragediach i nieudanej operze zarzekał się, że nigdy więcej już nic nie skomponuje. Na szczęście nie dotrzymał słowa.
Inscenizacja w Operze Narodowej imponuje przestrzenią. W drugim akcie scena wypełnia się blisko dwustoma postaciami, konstrukcja zmienia wysokości, a muzyka i światło współgrają w rytmie monumentalnych dźwięków. To obraz, który robi wrażenie – szczególnie w trzecim akcie, gdzie złoto, miedź i bursztynowe refleksy budują niemal mistyczny nastrój. Światło pada na schody tak, że scenografia zaczyna żyć własnym rytmem – chwilami czystsza i bardziej poruszająca niż sama akcja. Nie dziwi więc, że zdjęcia na stronie Opery Narodowej zachwycają. Rozmach tego widowiska może robić wrażenie, a dobrze ujęty na zdjęciu na pewno przekona wielu do zakupu biletów.

zdjęcie: mat. Opery Narodowej
Opera to jednak nie pojedyncze zdjęcie, nie jeden kadr. Opera to muzyka, śpiew, kostiumy, ruch. I doczepię się właśnie tego ostatniego, bo mimo rozmachu, spektakl pozostaje zaskakująco... statyczny. Brakuje dramatycznych spięć – scenicznych gestów, ruchu pomiędzy występującymi, które budowałyby napięcie między postaciami. W oryginalnym libretcie jest choćby moment, gdy Nabucco, nie rozpoznając córki, zamierza się na nią mieczem ("[...] Nie słucha próśb arcykapłana żydowskiego Zaccarii i nie poznając Feneny, zamierza się na nią mieczem. Szczęściem, w ostatniej chwili osłania ją Ismaele, zaś Nabucco rozpoznaje córkę i w porywie ojcowskiej czułości bierze ją w ramiona. Zarazem jednak przysięga ukarać srogo naród żydowski.") — tu ten fragment został całkowicie pominięty, a Nabucco nie schodzi nawet z konia, przez co pierwsze akty tracą część emocjonalnej siły.
Historia, którą widzimy na scenie Opery Narodowej nie rozwija i nie odsłania odpowiednio relacji między ojcem a córką. Tak naprawdę tylko dzięki przeczytanemu opisowi byłam w stanie poukładać w głowie to, kto jest kim. Nie ma tu zbudowanej relacji, brakuje sceny, gdy Nabucco rozpoznaje Fenenę. Jest to pominięte, przez co gubimy warstwę emocjonalną.
Ciekawe w ogóle jak to jest z tym koniem. Trzeba zwrócić uwagę na to, że jest to żywe zwierzę i nie da się nigdy do końca przewidzieć, co taki potężny jegomość na scenie zrobi. Oczywiście mam świadomość, że to nie pierwszy lepszy koń z pobliskiej stajni tylko pełnoprawny członek obsady, który do tej roli na pewno też jest szkolony i przygotowywany. Mimo wszystko zawsze zastanawiam się nad tym, czy na pewno obsadzanie żywego zwierzęcia w sztuce jest na pewno konieczne i dla niego komfortowe. Jeśli grają tę operę nieprzerwanie od 1992 roku to może to jakieś pokolenie końskich aktorów. Hmmm... może ojciec grał, dziadek grał i teraz ten koń gra. I tak jakoś idzie. W piątki leżę w wannie, w soboty występuję w operze.

zdjęcie: mat. Opery Narodowej
Prawdziwą bohaterką wieczoru była dla mnie Abigaille w interpretacji Oksany Nosatovej. Tenorowe partie Nabucca brzmiały poprawnie, ale to właśnie ona niosła na barkach cały dramat – zarówno w warstwie wokalnej, jak i emocjonalnej. Jej głos – potężny, elastyczny, pełen ozdobników – brzmiał z niezwykłą ekspresją, a każda fraza miała w sobie napięcie pasujące do sceny. Publiczność też nie miała wątpliwości: to jej należały się największe brawa.
Śmierć Abigaille zrealizowano tu w wersji klasycznej – poprzez truciznę, a nie – jak w niektórych współczesnych realizacjach – przez rozpad posągu Baala. To rozwiązanie bezpieczne, ale pozbawione wizualnej siły, która mogłaby stać się finałowym aktem. Mam tu też pewne zastrzeżenia, bo faktycznie nie można powiedzieć, że to zły wybór, że padło na śmierć przez zatrucie. Można jednak powiedzieć śmiało, że widz może być nieco zawiedziony przez wzgląd na to, że na stronie Opery Narodowej do przeczytania pozostawione jest szczegółowe libretto i tam wersja jest zupełnie inna. Możecie sobie wyobrazić, jak bardzo czekałam na to, aby wielki posąg, stojący na scenie, rozpadł się na kawałki.
Obsada:
Nabucco: Stepan Drobit
Abigaille: Oksana Nosatova
Fenena: Liliana Istratii
Izmael: Rafał Bartmiński
Zaccaria: Rafał Siwek
Anna: Katarzyna Trylnik

zdjęcie: mat. Opery Narodowej
W jednej ze scen pojawia się monumentalna ściana – niektórzy widzowie rozpoznają w niej Ścianę Płaczu. W rzeczywistości to raczej metafora ruin Pierwszej Świątyni Jerozolimskiej, zniszczonej przez Nabuchodonozora w 586 roku p.n.e. Ściana Płaczu, jaką znamy dziś, to fragment Drugiej Świątyni, zburzonej dopiero przez rzymian sześć wieków później. Myślę, że warto to zaznaczyć, bo podczas tej sceny, obok mnie dwójka widzów po cichu szepnęła do siebie, że jest to na pewno Ściana Płaczu. Ja z historii nigdy dobra nie byłam, dlatego zawsze wszystkie takie aspekty sprawdzam przed lub już po obejrzanej sztuce. Wam też to polecam, bo jednak czytając można dodatkowo pokojarzyć pewne fakty. Szczególnie w przypadku oper, które bazują na postaciach historycznych.
Muzyka orkiestry pod batutą dyrygenta Carlo Montanaro brzmiała klarownie i dostojnie. Chór – kluczowy w tej operze – zachwycał precyzją i jednolitością brzmienia. „Va, pensiero” zabrzmiało z pełną mocą – czysto i z wyczuwalnym podniesionym, ale też nieco wzruszającym tonem. To ten moment, w którym czas w operze na chwilę się zatrzymuje. Dla miłośników chórów to na pewno coś niesamowitego, na co warto czekać i co trzeba usłyszeć na żywo. Dla mnie zawsze śpiew chóralny miał jakąś taką dodatkową moc. Tak wiele różnych głosów, które łączą się w jedność. Coś pięknego.

zdjęcie: mat. Opery Narodowej
Na koniec dodam jeszcze, że dla osób uczących się języka włoskiego ta opera na pewno jest dużo trudniejsza w odbiorze niż choćby "Tosca", którą miałam okazję oglądać w Teatrze w Łodzi. To taka wiedza, która przydać się może tylko tym, którzy kochają Włochy, ich kulturę, sztukę, sport, kuchnię i zapragnęli, aby mówić w tym języku. Zdecydowanie z tej opery po włosku nic nie zrozumiałam, a na "Tosce" zaskakująco dużo. Koniec zapisku na marginesie.
„Nabucco” w Operze Narodowej to spektakl mogący zachwycić wizualnie, solidny muzycznie, ale emocjonalnie nieco zbyt bezpieczny. Sceniczny rozmach nie zawsze idzie tu w parze z dramaturgicznym napięciem, a w momentach, gdy chciałoby się unieść – pozostaje raczej w tonie kontemplacji niż pasji. Jest zbyt statycznie, a ma tak wielki potencjał, aby zaczarować widza również w tym aspekcie.
KulturoNIEznawczyni
Podoba Ci się moja twórczość?
Zobacz, jak możesz wesprzeć moją stronę!
tagi: Nabucco Opera Narodowa recenzja, recenzja, strona o teatrze, opera, strona o operze, opera narodowa, opera warszawa, teatr wielki warszawa, blog o operze, najlepsze opery verdiego, najlepsze opery, na co do opery narodowej, streszczenie, opinia, ocena, opis, strzeszczenie, kulturoznawczyni, kulturonieznawczyni


!["Aida" Verdiego | Hungarian State Opera w Budapeszcie [wrażenia]](https://static.wixstatic.com/media/f75ff7_cb1310a366614cf4938f17cac44f8aa0~mv2.jpg/v1/fill/w_980,h_1307,al_c,q_85,usm_0.66_1.00_0.01,enc_avif,quality_auto/f75ff7_cb1310a366614cf4938f17cac44f8aa0~mv2.jpg)

Kocham Verdiego, Nabucco uwielbiam. Widzialam tę operę w Łodzi, w ubiegłym roku we Wrocławiu ale ta była najpiękniejsza. Soliści, inscenizacja, scenografia. Jak dotąd scena narodowa mnie nie zawiodła.