"Wzrusz moje serce" Teatr Ateneum | Uwaga, ciężki klimat [recenzja]
- KulturoNIEznawczyni
- 1 lut
- 4 minut(y) czytania
Wychodząc z teatru pierwsze co czuję to ulga. Ulga, że wracam do swojego życia i już nie muszę obserwować losów ludzi, z którymi na życia bym się nie zamieniła. Oddycham głęboko wprowadzając do płuc zimne, styczniowe powietrze. Przyspieszam kroku i ruszam jak najdalej od gmachu Teatru Ateneum. Nie odwracam głowy, nie przystaję ani na chwilę. Idę szybko, aby pozbyć się ciążącej wciąż historii. Zastanawiam się jeszcze, dla kogo jest ta sztuka. Kim powinien być jej odbiorca? Na pewno nie osoba chodząca do teatru raz na rok. Ale czy wiem o odbiorcy coś więcej? To była sztuka zabierająca energię. Tak myślę, gdy przeżuwam chesseburgera w lokalu przy Świętokrzyskiej.
"Wzrusz moje serce" to sztuka, którą wybrałam z przypadku. Nie czytałam nawet opisu. Jedyne co, to moje oczy znalazły wśród twórców nazwisko Hanocha Levina i już wiedziałam, że na tę sztukę chcę się wybrać. Nie żebym była jakąś wielką fanką, a co dopiero znawczynią twórczości Izraelskiego dramaturga. Skojarzyłam jednak szybko, że jeden ze spektakli Krzysztofa Warlikowskiego wystawiany w Nowym Teatrze był właśnie autorstwa Levina. Wtedy była mowa o wyjeżdżaniu i pogrzebach. Tym razem bohaterowie żyli, ale może faktycznie byli już bardziej martwi niż ci w "Komedii na osiem pogrzebów".

O czym jest "Wzrusz moje serce"?
Sztuka Hanocha Levina przedstawia świat pełen groteski, absurdu i tragikomicznych postaci, które zmagają się z... życiem. Z niespełnionymi marzeniami i iluzjami na temat codzienności oraz miłości, jak i samego wyobrażenia życia w szczęśliwej relacji.
Głównym bohaterem dramatu jest sędzia Lamka (Łukasz Simlat), człowiek średniego wieku, nieszczęśliwie zakochany w piosenkarce Lalalali (Julia Kijowska). Lamka, pełen naiwności i iluzji, idealizuje Lalalalę i snuje marzenia o ich wspólnej przyszłości, mimo że jej uczucia są jedynie pozorami. Lalalala, otoczona fałszywym podziwem i zainteresowaniem, wykorzystuje Lamkę, choć sama zmaga się z przeciętnością życia, które odbiega od jej wyobrażeń o karierze i sukcesie. Lamka swoje uczucia do kobiety opiera na regularnych, ale rzadkich spotkaniach - widują się tylko i wyłącznie w soboty o ósmej.
W tle rozwija się wątek małżeństwa Pszoniaka (Grzegorz Damięcki) i jego żony, Jako-Takiej (ponownie Julia Kijowska). Ich związek to symbol stagnacji i wzajemnego niezrozumienia. Pszoniak, zmęczony codziennym życiem, decyduje się na radykalny krok – opuszczenie żony. Jednak jego pragnienie stabilności i brak odwagi prowadzą do szybkiego powrotu do dotychczasowego, pełnego frustracji układu.
Na przestrzeni sztuki bohaterowie konfrontują swoje marzenia z rzeczywistością. Lalalala nie realizuje swoich aspiracji artystycznych i kończy jako kelnerka. Lamka odkrywa, że jego wyobrażenia o byciu ważną postacią w społeczności są jedynie przeszłością, a Jako-Taka i Pszoniak odnajdują się w monotonnym, ale znajomym rytmie codzienności. Bo lepsze życie z Jako-Taką, niż samotne. Ale czy na pewno?

źródło: mat. Teatru Ateneum, fot. Krzysztof Bieliński
Zanim przejdę do szczerej recenzji spektaklu obejrzanego w Teatrze Ateneum, chcę zwrócić uwagę na plakat tej sztuki. Naprawdę jest piękny. Bardzo w moim klimacie. A z drugiej strony może niekoniecznie w klimacie sztuki. Patrząc na sam plakat, powiedziałabym, że reklamuje on jakąś komedię z dramatycznym zakończeniem. Tu jednak raczej się nie śmiałam. Może zdarzyło mi się z dwa razy.
Przed wybraniem się drugi raz na spektakl "Wzrusz moje serce" dobrze bym się zastanowiła. Jeszcze dłuższy zamysł wzięłabym w sytuacji, gdybym miała komuś ze znajomych polecić tę sztukę. Nie zrozumcie mnie źle, bo sam spektakl, jak i jego jakość w Ateneum stoi na wysokim poziomie. Jego klimat i energia jest po prostu ciężka. I tu nawet nie chodzi o trudności i bolączki bohaterów. Przez cały czas trwania spektaklu mierzymy się z życiem wszystkich postaci. A ich losy są jednym słowem - marne.
Trudno tu szukać jakichś nadziei czy światełka w tunelu. Każde z nich na swój sposób kręci się jak chomik w kołowrotku. Gdybym miała wskazać największy problem, jaki miałam z tą sztuką to jest nim właśnie panująca energia, która jest przez półtorej godziny na jednym poziomie. Lekki oddech i powiew świeżości przychodzi jedynie wraz z wejściem na scenę trzech panów. Mowa o Janie Wietesce, Pawle Gasztold-Wierzbickim i Jakubie Pruskim, którzy wcielają się w kilka różnych postaci.

źródło: mat. Teatru Ateneum, fot. Krzysztof Bieliński
Przyznam, że dawno żadna sztuka nie wyssała ze mnie tyle energii. Podczas oglądania tego spektaklu byłam zwyczajnie wymęczona. Może to być odczytane jako atut albo wada sztuki. Wada z wiadomego i jasnego powodu. Raczej idąc do teatru nie idziemy z intencją zmęczenia się. Atut natomiast, bo faktycznie wszystkie emocje bohaterów spłynęły do mnie i zapewne też do innych widzów.
Myślę, że "Wzrusz moje serce" docenia się dopiero na dzień lub dwa po jego obejrzeniu. Jak opadną już emocje, wróci dobry nastrój i minie zmęczenie, zaczyna się myśleć o tej sztuce nieco inaczej. Dopiero kolejnego dnia zaczęłam analizować to, co zobaczyłam na scenie teatru Ateneum. Zaakceptowałam nawet to, że Julia Kijowska wcielała się jednocześnie w Lalalalę i Jako-Taką, czego podczas spektaklu zbytnio nie rozumiałam. Doceniłam małe gesty, drobiazgi w zachowaniu i w scenografii. Już w trakcie sztuki za to podziwiałam kunszt aktorski wszystkich występujących, ale przede wszystkim to, co prezentował Łukasz Simlat.

źródło: mat. Teatru Ateneum, fot. Krzysztof Bieliński
"Wzrusz moje serce" to historia o ludziach, ich decyzjach i życiu, w którym trwają i w którym często sami się oszukują. Wierzą w ludzi i w zmianę, a sami tej zmiany w sobie nie potrafią zaprowadzić. Oszukują się w tym kim są i udają zadowolenie z miejsca w życiu, w którym faktycznie nie chcą być. Uciekają, ale tylko na chwilę, bo nie potrafią utrzymać zmiany na dłużej. Bardziej od marnego życia, boją się całkowitej zmiany. Bo może to, jak jest teraz, nie jest takie najgorsze. Wszystko jest jako-takie, ale jest chociaż nasze i znane. A w miłości idealizujemy i dajemy się oszukiwać.
Nie jest to sztuka, która wywarła na mnie ogromne wrażenie, ale doceniam wiele elementów, które w niej znalazłam. Jak zawsze zachęcam Was do wybrania się do teatru i sprawdzenia na własne oczy tej sztuki. Nie zalecam jednak tego spektaklu na koniec trudnego dnia, bo może być to wówczas dość dramatyczny wieczór.
KulturoNIEznawczyni
tagi: Wzrusz moje serce Ateneum, teatr, sztuka, spektakl, spektakle Warszawa, teatry Warszawa, recenzje spektakli, kulturoznawczyni, kulturonieznawczyni, recenzje teatralne, krytyk teatralny, teatr, spektakle, Ateneum, na co do teatru
Podoba Ci się moja twórczość?
Zobacz, jak możesz wesprzeć moją stronę!
Comments