"Mistrz i Małgorzata" Teatr Capitol Wrocław [recenzja]
- KulturoNIEznawczyni
- 5 lip
- 4 minut(y) czytania
Są przedstawienia, które robią coś więcej niż tylko opowiadają historię – tworzą świat, który pochłania cię bez reszty. Dwa lata temu przeżyłam to w warszawskim Studiu Buffo, oglądając musicalową adaptację „Mistrza i Małgorzaty”. To było teatralne porwanie: każda scena zaaranżowana z rozmachem, scenografia dopracowana do najmniejszego detalu, muzyka współgrająca z tekstem, a emocje pulsujące aż do ostatniego dźwięku. Do dziś mam dreszcze na wspomnienie tamtego wieczoru. Powieść Bułhakowa to wciąż jedna z moich ulubionych książek wszech czasów, dlatego od dawna polowałam na bilety do wrocławskiego Capitolu, żeby zyskać porównanie w teatralnych adaptacjach.
Z doświadczeniem w pamięci zasiadłam więc na widowni Teatru Muzycznego Capitol we Wrocławiu, by sprawdzić, jak ten sam tekst – ten sam klasyk – zinterpretuje inny teatr, inna wizja, inny zespół. Wychodząc po spektaklu, w głowie miałam jedno zdanie: „Bardzo dobre, ale…”. Spektakl jest profesjonalny, momentami bardzo wciągający, zrealizowany z dbałością, dużo się dzieje. Ale tej magii, która w Buffo chwytała za serce i nie puszczała, tutaj aż tak nie poczułam.
O spektaklu "Mistrz i Małgorzata", który wygrał moje zestawienie TOP 6 spektakli 2023 roku pisałam w poniższym artykule:
A tutaj wspomniane zestawienie TOP 6 spektakli 2023 roku:
I w bonusie zestawienie TOP 5 spektakli 2024 roku:

Zacznijmy od podstaw: warunki techniczne. To, co już na wstępie zgrzytało, to nierówności dźwiękowe. Muzyka bywała zbyt głośna względem wokali – partie solowe, zwłaszcza męskie, momentami tonęły w dźwiękach orkiestry. Tylko Małgorzata była dobrze słyszalna przez cały czas trwania sztuki – jej mikrofon był najlepiej ustawiony, co pozwalało w pełni docenić nie tylko jej śpiew, ale i wyrazistą grę aktorską oraz dykcję.
Niektóre kwestie po prostu przemykały obok ucha, ginęły w natłoku brzmień. Sama ratowałam się napisami angielskimi, co w teatrze jest rozwiązaniem awaryjnym, ale mówi też coś o problemie. I chociaż spektakl muzycznie nie jest banalny – wręcz przeciwnie, ma ambicję by być pełnoprawnym, dużym widowiskiem musicalowym – to bez wyraźnych, spektakularnych wokali trudno o pełne "wow" u widza.
Teatr Capitol, w przeciwieństwie do Buffo, ma jednak coś, co trudno mu odebrać – scenę o ogromnych możliwościach technicznych. To przestrzeń, która daje pole do budowania złożonego, warstwowego świata. W spektaklu „Mistrz i Małgorzata” wykorzystano to bardzo dobrze – scenografia jest bogata, wielopoziomowa, dynamiczna, dzięki czemu widz łatwo przenosi się między rzeczywistością Moskwy, mieszkaniem Małgorzaty, szpitalem psychiatrycznym i teatrem Varietes.
W tle sceny ciągle coś się dzieje – tancerze, rekwizyty, gra świateł i obrazy wizualne budują spójne, żyjące uniwersum. To działa – spektakl nie pozwala się nudzić, a oko ma gdzie uciec w każdym momencie przedstawienia.

źródło: mat. Teatru Muzycznego Capitol, fot. Łukasz Giza
Jedną z moich ulubionych postaci w historii Bułhakowa jest Behemot – koci demon, mistrz zamieszania, błyskotliwy i niepokorny. W wersji Buffo Behemota grał aktor niskiego wzrostu, co od razu dawało mu inny wymiar fizyczności, groteski i energii. W Capitolu mamy mężczyznę normalnego wzrostu, z ogonem w ręce, poruszającego się z kocią gracją i pewnością, ubranego w czerń – ale bez tego pazura, który czyni Behemota nieprzewidywalnym. Postać zagrana jest dobrze, ale jak dla mnie kota w tej sztuce było za mało.
Jeśli miałabym wskazać moment, który rozczarował mnie najbardziej – to byłby to lot Małgorzaty na miotle. To scena-symbol. W Studiu Buffo Natasza Urbańska leciała naprawdę, zawieszona nad sceną, z dramatyzmem, z rozmachem i do tego śpiewając. W Capitolu zrezygnowano z tej magii – podniesiono tylko fragment sceny, aktorka stanęła na nim z rekwizytem w dłoni. I tyle. Cała moc tej chwili – jej metaforyczny ciężar, poczucie wolności, przemiany i oderwania od rzeczywistości – ulotniły się bezpowrotnie. A przecież to jeden z tych momentów, które mają szansę zapaść w pamięć widza na zawsze. Jeżeli na scenie mogli pojawić się ukrzyżowani mężczyźni, książka mogła zapłonąć, chusteczka poderwać się ku górze to i Małgorzata powinna wznieść się nad scenę.

źródło: mat. Teatru Muzycznego Capitol, fot. Łukasz Giza
Nie znaczy to jednak, że zabrakło w spektaklu scen zapadających w pamięć. Długa scena taneczna z Friedą – energetyczna, fizyczna, pełna napięcia – była jednym z najmocniejszych punktów inscenizacji. To był ten moment, w którym świat Bułhakowa ożył z całą mocą. Scena była nasycona ruchem, ciałem, rytmem – bardzo dobrze poprowadzona choreograficznie i emocjonalnie. Podobnie – moment z banknotami spadającymi z sufitu, który wywołał autentyczne poruszenie na widowni oraz "urwanie" głowy jednej z postaci podczas wydarzenia w Variete.
Warto też wspomnieć o tancerce w czerwonej sukni, której sceniczna obecność była zachwycająca – jej taniec miał w sobie coś hipnotyzującego, estetycznie wysmakowanego, a jednocześnie pełnego życia. Docenić też trzeba świetnie wykonaną przez cały zespół muzykę, która przez ponad trzy godziny towarzyszyła nam w każdej scenie dodając uroku i dopieszczając to, co zaprezentowano na scenie.

źródło: mat. Teatru Muzycznego Capitol, fot. Łukasz Giza
Na początku drugiej części zdarzyła się rzecz nietypowa – najprawdopodobniej zacięła się kurtyna. Na kilka minut scena została przysłonięta, aktorzy czekali, a widownia – milczała z napięciem. Zaproszono nas na dodatkową 10-minutową przerwę. Co ciekawe, awaria wydarzyła się chwilę po słowach: „Ciekawe rzeczy działy się tego dnia w Moskwie.” Wyszło niemal symbolicznie.
„Mistrz i Małgorzata” w Teatrze Muzycznym Capitol to spektakl dopieszczony technicznie, solidnie zagrany, z dużym szacunkiem do literackiego pierwowzoru i rozmachem scenograficznym. Trudno się do czegoś poważnie przyczepić, ale poprzeczka postawiona przez ekipę Janusza Józefowicza w Studiu Buffo moim zdaniem nie została przeskoczona. Jeśli miałabym radzić to proponowałabym obejrzenie najpierw przedstawienia we Wrocławiu, a następnie tego w Warszawie.

źródło: mat. Teatru Muzycznego Capitol, fot. Łukasz Giza
Magii nie zrobiła miotła, nie zrobił jej kot. Ale była Frieda, była Małgorzata, była energia i dobrze rozpisany ruch sceniczny. Był szacunek do powieści, utalentowani ludzie na scenie i skryci za nią - choćby ci odpowiedzialni za scenografię i kostiumy. Była też świadomość, że teatr – jak życie – nie zawsze działa perfekcyjnie, i to też bywa jego urodą.
Wpadajcie do Wrocławia i oceńcie sami! A sekcja komentarzy pod artykułem już na Was czeka.
KulturoNIEznawczyni
Podoba Ci się moja twórczość?
Zobacz, jak możesz wesprzeć moją stronę!
tagi: Mistrz i Małgorzata Capitol recenzja, Wrocław, musical ,teatr muzyczny, musicale wrocław, spektakle Wrocław, recenzja, opinia, opinie, ocena, streszczenie, relacja, kulturoznawczyni, kulutornieznawczyni, recenzje teatralne, recenzje spektakli teatralnych, krytyk teatralny, krytyk literacki
Comments