"Femme fatale" - Teatr Współczesny w Krakowie odnajduje Inę Benitę [recenzja]
- KulturoNIEznawczyni

- 4 dni temu
- 5 minut(y) czytania
Wieczór w Teatrze Współczesnym w Krakowie okazał się podróżą w czasie — nie tylko do świata przedwojennego kina, ale też do nieoczywistych biografii, które dopiero dziś domagają się dopowiedzenia. „Femme Fatale” to spektakl, który przyciąga już samym tytułem, a następnie wciąga widza w intymną, kameralną opowieść rozgrywającą się w dusznym pokoju amerykańskiego hotelu. Przyszłam zaciekawiona, z ledwie podstawową wiedzą o Inie Benicie, a wyszłam z poczuciem, że znów trafiłam na ten typ teatru, który nie tylko opowiada historię, ale też zachęca do jej dalszego odkrywania.
„Femme Fatale” w Teatrze Współczesnym w Krakowie to spektakl, który już od progu buduje specyficzną, nieco retro atmosferę – i to dosłownie. Teatr wita widzów winem, drobnym słodkim poczęstunkiem, spokojem i życzliwością obsługi, dzięki czemu łatwo wejść w świat, który za chwilę rozegra się na scenie. Ta gościnność oraz nietypowa widownia – długie kanapy zamiast tradycyjnych foteli – stają się nie tylko ciekawostką, lecz także zapowiedzią wieczoru, w którym klasyczne formy będą otaczać nas z każdej strony. Ja to bardzo lubię. Nie powiem, że to dla mnie powrót do dzieciństwa, bo zdecydowanie lat 60. XX wieku nie miałam szansy poczuć na własnej skórze, ale na pewno jest to czas dla filmu i muzyki, który umiłowałam sobie szczególnie.

Spektakl w reżyserii Jacka Koprowicza sięga po postać Iny Benity – gwiazdy przedwojennego kina, aktorki emblematycznej, a jednocześnie paradoksalnie nieobecnej w świadomości młodszych pokoleń. Jej biografia – gwałtowna, pełna luk, niedopowiedzeń i sensacyjnych teorii – aż prosi się o opowieść teatralną. W „Femme Fatale” reżyser nie rekonstruuje jednak dosłownie jej losów; zamiast tego tworzy grę między faktem a mitem, między pamięcią a projekcją, między archiwum a wyobraźnią. To opowieść o kobiecie, która może, lecz wcale nie musi być Iną Benitą. O aktorce, która być może ukartowała własną śmierć. O pokojówce, która może być tylko pokojówką – albo kimś znacznie więcej. I oczywiście - dochodzimy podczas spektaklu do odpowiedzi na wiele pytań, ale na wiele z nich sami nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć.
Ramę fabularną stanowi (nie)przypadkowe spotkanie kobiety pracującej w amerykańskim hotelu lat 60. z filmowcem, którego prywatna historia splata się z zagadką życia i zniknięcia Iny Benity. Ich relacja balansuje między śledztwem a uwodzeniem, między próbą wydobycia prawdy a tworzeniem nowej historii. To właśnie w tej specyficznej relacji spektakl jest najciekawszy – gdy jesteśmy obserwatorami, słuchaczami rozmów między dwójką ludzi, którzy dopiero się poznali, a jednak wiele ich łączy.

źródło: mat. Teatru Współczesnego w Krakowie
Wizualnie przedstawienie robi od samego początku bardzo dobre wrażenie. Scenografia – klimatyczny, wiernie odwzorowany hotelowy pokój w stylu lat 60. – jest wyjątkowo udanym pomostem między nostalgią a tajemnicą. Światło świetnie podkreśla klimat półcienia, w którym ta opowieść powinna się toczyć; widać tu duży szacunek dla estetyki i wiernego odwzorowania pomieszczenia.
Mniej satysfakcjonująco wypada warstwa muzyczna. Oczekiwanie na piosenki pełnowymiarowe, intensywne, w duchu ówczesnych gwiazd – zwłaszcza patrząc na biografię Benity – pozostaje niespełnione. Wokalne wykonania są tylko poprawne. Nie stoją na najwyższym poziomie wokalnym i brakuje wykonaniom emocji, które można byłoby wówczas określić jako doznania przejmujące. Trudno pozbyć się myśli, że w założeniu miały robić większe wrażenie. Podobnie tango – pięknie rozpoczęte, z obietnicą emocjonalnej kulminacji – urywa się zbyt szybko. Widz pozostaje z niedosytem, jakby obiecano mu drzwi do pełnego wyrazu, lecz uchylono je tylko na moment. Chciałoby się, żeby te momenty artystycznego rozwinięcia trwały dłużej i były bardziej dopracowane.

źródło: mat. Teatru Współczesnego w Krakowie
Sylwię Warmus można kojarzyć z licznych spektakli teatralnych granych zarówno w Zielonej Górze, jak i w Krakowie. Widzom śledzących popularne seriale na pewno znana jest z produkcji Szpital. Tym razem aktorka dostała szansę zaprezentować talent dramatyczny w zupełnie innym klimacie. W jej wykonaniu bohaterka jest wielowarstwowa: niekiedy krucha, innym razem ironiczna, skryta, a momentami ostentacyjnie silna. Bartosz Jarzymowski tworzy z nią ciekawy duet, w którym napięcie i nieufność grają równie mocno jak fascynacja. Rola męska w tej sztuce na pewno jest mniej wymagająca niż wcielenie się w Inę Benitę. Bartosz Jarzymowski wypada tu bardzo wiarygodnie i aktorsko jego wcielenie się w postać bardzo przypadło mi do gustu. Sylwia Warmus ma w sobie dozę tajemniczości, elegancji, ogrom kobiecości i kokieterii, co pozytywnie wpływa na odbiór jej postaci. Tak jak wspominałam, większego wrażenia oczekiwałam od krótkich występów wokalnych i nad ich dopracowaniem bym się jeszcze skupiła.
W scenariuszu doczepiłabym się głównie jednego momentu, który wypada bardzo naciąganie. Może reżyser nie miał pomysłu, jak to lepiej rozwiązać, więc zaraz też podam moją propozycję. Może lepszą, może gorszą. Chodzi mi o moment, gdy filmowiec dostał jasną odpowiedź, że rozmawia z Iną Benitą i ta ni stąd, ni zowąd oznajmia, że na wózku hotelowym z ręcznikami i sprzętem do sprzątania akurat ma walizkę, której przez lata nie otwierała i tam akurat ma sukienkę oraz szpilki z czasów, gdy była gwiazdą kina. Przyznacie, że realizmu tu nie ma wcale. Z mojej strony widziałabym to bardziej w następujący sposób. Jack (tak chyba miał na imię mężczyzna) powiedziałby Inie, że jego ojciec (a wiemy, że to człowiek, który bacznie obserwował aktorskie poczynania i losy Iny) zdobył wiele lat temu suknię aktorki i to Jack wręczyłby eleganckie ubranie kobiecie. Mamy wówczas jakieś sensowne powiązanie z historią, z ojcem, z przeszłością i efekt tego, że sukienka pojawia się na scenie. To takie moje luźne, szybkie rozwiązanie tej sytuacji.

źródło: mat. Teatru Współczesnego w Krakowie
Dla kogoś, kto – tak jak ja – nie znał wcześniej dobrze losów Iny Benity, spektakl staje się bramą do historii nieopowiedzianych i często nieznanych młodszej widowni. I właśnie to jest największą wartością tego przedstawienia: przywracanie pamięci, ale nie jako suchej biografii, tylko jako żywej, wieloznacznej historii, w której przeszłość splata się z teraźniejszością. Dla mnie Ina Benita to aktorka, o której nie wiedziałam wiele. Tyle, że faktycznie takowa istniała. Jestem kulturoNIEznawczynią, więc zapewne was ta niewiedza nie dziwi. Mimo wszystko, okazało się, że oglądałam jeden film, w którym Ina Benita występowała. Mowa o "Doktorze Murku", w którym wcieliła się w Karolkę.
Kim była Ina Benita?
Ina Benita — jedna z najbardziej magnetycznych postaci polskiego kina międzywojennego — od początku swojej kariery przyciągała uwagę nie tylko urodą, lecz także swobodą sceniczną i wyrazistą osobowością. Urodzona w Kijowie, wykształcona w paryskim Sacré-Cœur i w Warszawie, szybko przeszła drogę od kabaretowych scenek do ról filmowych, które uczyniły z niej ikonę przedwojennej ekranowej „femme fatale”. W latach 30. stała się gwiazdą teatrzyków rewiowych oraz jedną z najbardziej rozpoznawalnych aktorek młodego pokolenia, umiejętnie łącząc talent komediowy z wyrazistą sceniczną charyzmą.
Jej życie podczas wojny okazało się jednak dużo bardziej dramatyczne niż filmowe role. Benita występowała w jawnych teatrach, jednocześnie współpracując z konspiracją i ryzykując życie, by pomagać więźniom czy zdobywać informacje. Kolejne związki z Niemcami pchnęły ją w spiralę aresztowań i oskarżeń. Po Pawiaku zniknęła z oczu publiczności, a jej powojenne losy długo uchodziły za tajemnicę. Mówiono o tym, że zginęła podczas powstania warszawskiego. Ostatecznie, według najnowszej wiedzy, odnalazła schronienie w USA, gdzie pod nazwiskiem Scudder rozpoczęła nowe życie, nigdy nie wracając do swojej polskiej biografii. Do końca zachowała aurę dawnej gwiazdy – elegancję, styl i pewną nieuchwytną tajemniczość.

źródło: Ina Benita jako Anna - film Ludzie Wisły (1938), Narodowe Archiwum Cyfrowe
„Femme Fatale” nie jest przedstawieniem idealnym – ma momenty dramaturgicznego i muzycznego niedosytu – ale ma za to ogromny urok i bardzo dobry koncept wyjściowy. W czasach, gdy teatry coraz częściej poszukują oryginalnych tematów, powrót do historii przedwojennych gwiazd okazuje się nie tylko atrakcyjny, ale i potrzebny. To spektakl, który podsuwa widzom pytania o pamięć, o tożsamość, o prawo do własnej historii – i robi to w estetyce, która sama w sobie jest przyjemnością.
A przede wszystkim przypomina, że teatr – tak jak podróże – może być znakomitym narzędziem poznawania świata. Wystarczy tylko chcieć po niego sięgnąć.
Teatrowi Współczesnemu serdecznie dziękuję za #zaproszenie!
KulturoNIEznawczyni
Podoba Ci się moja twórczość?
Zobacz, jak możesz wesprzeć moją stronę!
tagi: Femme fatale Teatr Współczesny recenzja, Ina Benita, kulturoznawczyni, kulturonieznawczyni, opinia, opinie, ocena, recenzja, czy warto, krytyk teatralny, recenzje teatralne, o teatrze, warszawa musicale, teatry muzyczne, o czym jest, streszczenie, opis



!["Na pierwszy rzut oka" Teatr Polonia | Niesamowita Maria Seweryn [recenzja]](https://static.wixstatic.com/media/f75ff7_d6a075f0ad5141ad981f9c8c9dc9766a~mv2.png/v1/fill/w_319,h_456,al_c,q_85,enc_avif,quality_auto/f75ff7_d6a075f0ad5141ad981f9c8c9dc9766a~mv2.png)
Komentarze