"Strach, który powraca" - Magda Stachula błądzi wraz ze swoimi bohaterami [recenzja]
- KulturoNIEznawczyni

- 10 minut temu
- 3 minut(y) czytania
Zupełnie nieświadomie sięgnęłam po drugą część cyklu Magdy Stachuli, nie wiedząc, że "Strach, który powraca" jest kontynuacją "Idealnej". Dowiedziałam się o tym dopiero po lekturze — co, jak się okazuje, nie miało większego znaczenia, bo książka spokojnie funkcjonuje jako samodzielna historia. A może raczej: próba historii, bo trudno tu mówić o pełnokrwistym, wciągającym thrillerze psychologicznym. Zaznaczam to jednak, abyście wiedzieli, że nie mam odniesienia do tego, co działo się w pierwszej powieści. Może dla tych z Was, którzy czytali najpierw "Idealną", drugi tom okazał się względnie przyjemny. Moje odczucia niestety są... marne i nie będę tego ukrywać.
Już od pierwszych stron czuć, że coś tu nie gra. Fabuła rozłazi się jak źle zszyta tkanina — mamy bohaterów, którzy ani nie wiedzą, czego chcą, ani nie panują nad własnymi emocjami. Główna bohaterka, Anita, jest równie niestabilna jak jej prześladowcy, a jej decyzje często wydają się pozbawione logiki. Mąż Adam — egoista z ambicjami na kochanka roku, kolega ginekolog Robert — typ obsesyjny z problemami emocjonalnymi, a reszta postaci... jakby żywcem wyjęta z katalogu „ludzie toksyczni”. Nie ma tu nikogo, z kim czytelnik mógłby się utożsamić, komu chciałby kibicować czy choćby współczuć. Każda z postaci ma swoją łatę bądź przywarę, która ją opisuję i... tyle. Bohaterowie są płascy, nijacy, pozbawieni charakteru. To ogromny minus tej powieści.

To, co w założeniu miało być thrillerem psychologicznym, w praktyce przypomina raczej obyczajową paplaninę o małżeńskich zdradach, zmęczeniu macierzyństwem i namiętnościach z tinderowego półświatka. Stachula nie opisuje należycie miejsc, akcji, a postaci nie pozwala nam poznać przez ich czyny. Wszystko jest niczym opis w dziecięcym pamiętniku: zjadłam obiad, wyszłam z knajpy, pojechałam do domu. Nie ma tu dynamiki w słowie, nie ma charyzmy, ani przyjemności w przebywaniu w takim świecie. Niestety. To co kocham w książkach to możliwość przeniesienia się do innego świata i wejście w buty innych ludzi. Tutaj tego zupełnie nie ma.
Największy problem tej książki to jednak brak emocji. Nie ma tu ani prawdziwego strachu, ani napięcia, ani dreszczy, które powinny towarzyszyć thrillerowi. Nawet gdy Anita ucieka, jest przetrzymywana, ukrywa się w obcym mieszkaniu — trudno przejąć się jej losem, bo wszystko wydaje się papierowe. Zamiast pogłębiania psychiki, dostajemy emocjonalny chaos. A wątek Eryka, który w tej części pojawia się tylko po to, żeby „być” — to już typowy zapychacz fabuły. Można by go wyciąć w całości i nic by się nie zmieniło. Domyślam się, że ten bohater pojawił się w pierwszym tomie. W tym jednak jego historia jest... żadna.

Autorka pisze w stylu zupełnie bezbarwnym. Rozdziały są krótkie, czasem dwustronicowe, jakby ktoś pisał książkę na kolanie, w pośpiechu, między jednym a drugim spotkaniem redakcyjnym. Brakuje w tej powieści oddechu, przemyślenia kolejnych kroków bohaterów. Oczekiwałabym dodania do tej mieszanki dozy literackiej odwagi i emocjonalnego ciężaru. Finalnie bowiem mamy thriller, który męczy i nudzi — a powinien niepokoić i zaskakiwać.
Fabuła "Strachu, który powraca" teoretycznie ma w sobie potencjał dobrego thrillera – zniknięcie głównej bohaterki, małżeńskie tajemnice, wątek zdrady i obsesji. Niestety, wszystko to zostało podane w sposób tak mało angażujący, że trudno utrzymać zainteresowanie. Jak się okazuje, Anita, zamiast zostać porwana, sama ucieka od męża po odkryciu jego romansu z Paulą (i jest to fajne rozwiązanie). Szuka schronienia u znajomego ginekologa Roberta, który z kolei zaczyna ją obsesyjnie kontrolować i ostatecznie wywozi do Czech. W Pradze Anita ucieka z restauracji, ale w miejsce racjonalnych decyzji (jak wezwanie policji) wybiera ukrycie się w mieszkaniu dawnego cyberkochanka.
Całość brzmi jak gotowy przepis na napięcie, lecz autorka rozprasza historię niepotrzebnymi wątkami — jak epizod z Erykiem i Carlą, który niczego nie wnosi, nie pogłębia postaci, ani nie przesuwa fabuły naprzód. Czytając, nie sposób zaangażować się w losy bohaterów, którzy pozostają płascy, nielogiczni i kompletnie obojętni. Thriller, który miał wzbudzać niepokój i napięcie, nuży i pozostawia czytelnika z poczuciem zmarnowanego potencjału.

Po lekturze "Strachu, który powraca" można mieć wrażenie, że Magda Stachula pisze bardziej „z zawodu” niż z pasji. Ten tekst nie ma duszy ani iskry, która sprawia, że historia zapada w pamięć. To książka, która prześlizguje się po powierzchni: niby o traumie, niby o strachu, niby o toksycznych relacjach — ale bez głębi.
Dla kogo więc jest ta powieść? Może dla kogoś, kto lubi bardzo lekkie, serialowe napięcie i nie oczekuje zbyt wiele. Ale jeśli szukacie prawdziwego thrillera psychologicznego, który wciąga, drapie i potrafi zaskoczyć to postawiłabym jednak na inny tytuł. Znacie "Pomoc domową"?
Tak, tym razem nie potrafię ukryć mojego zawodu. Uwielbiam czytać i móc doceniać artyzm autora. To jednak nie jest moim udziałem w przypadku tej powieści. Magdzie Stachuli oczywiście daję kolejną szansę i niebawem sięgnę po inną z książek autorki licząc, że odczaruje moje wrażenia.
KulturoNIEznawczyni
Podoba Ci się moja twórczość?
Zobacz, jak możesz wesprzeć moją stronę!
tagi: Strach który powraca Magda Stachula recenzja, recenzja, streszczenie, rozwiązanie, kto zabił, o co chodzi, opis, plan wydarzeń, wyjaśnienie, opinia, ocena, kultura, kulturonieznawczyni, kulturoznawczyni, blog o literaturze, blog o książkach, recenzentka książek, recenzje książek, thriller



!["Listy zza grobu", miłość za młodu, a dyskietki w piwnicy | Remigiusz Mróz [recenzja]](https://static.wixstatic.com/media/f75ff7_edea1763ed7f42fa85e388dde416ebeb~mv2.jpg/v1/fill/w_795,h_1200,al_c,q_85,enc_avif,quality_auto/f75ff7_edea1763ed7f42fa85e388dde416ebeb~mv2.jpg)
Komentarze