"Wirujący seks" Teatr Rampa | Bez chemii na polskim weselu [recenzja]
- KulturoNIEznawczyni
- 1 mar
- 5 minut(y) czytania
Hej, wesele! Czas na dobrą zabawę podczas polskiego wesela! Teatr Rampa zaprasza bowiem na muzyczne show, na którym nie zabraknie muzyki. Muzyki wszelakiej. Jeśli oglądaliście "Dirty Dancing" wielokrotnie i uwielbiacie tę historię to... nie ma to żadnego znaczenia. Teatr Rampa podbiera tytuł filmu, ale cały scenariusz nie bazuje na słynnej produkcji. Ale spokojnie, Patryk będzie. Nastawcie się na klimat polskiego wesela, kieliszki w dłoń i zaczynamy!
Spektakl "Wirujący seks" w Teatrze Rampa to widowisko, które swoją nazwą nawiązuje do kultowego filmu "Dirty Dancing", jednak niech ten tytuł Was nie zmyli, bo sztuka nie jest wierną adaptacją słynnej historii. Twórcy postanowili jedynie czerpać inspirację z popularnej historii miłosnej, osadzając akcję w zupełnie innym kontekście – na polskim weselu. Z tego względu widzowie spodziewający się wiernego odtworzenia fabuły filmu mogą poczuć się zaskoczeni. Zamiast letniego romansu w górskim kurorcie, otrzymujemy historię Manii i Patryka, których miłosne perypetie rozgrywają się w atmosferze hucznej, weselnej zabawy.

Od razu zaznaczę, że nie rozumiem wielkich zachwytów zarówno nad "Dirty Dancing", jak i nad sztuką "Wirujący Seks. Polskie Love Story" Teatru Rampa. Choć spektakl miał potencjał na lekką, rozrywkową produkcję, jego realizacja pozostawia wiele do życzenia. Największym problemem dla mnie jest całkowity brak chemii między głównymi bohaterami – Manią i Patrykiem. W tych rolach, podczas mojej obecności w teatrze, Karolina Gwóźdź i Maciej Pawlak. Bez tej magicznej iskry trudno uwierzyć w ich uczucie, które przecież powinno stanowić fundament opowieści. W wielu scenach miałam wrażenie, że tym bohaterom daleko do sympatii, a na pewno większy błysk w oku Maciej Pawlak miał gdy tańczył z hotelową obsługą niż z Manią.
W takiej sytuacji myślę, że ważne jest to na jaką obsadę traficie. W przypadku tego spektaklu obsada jest różna w zależności od daty wystawiania sztuki. Może Wam uda się trafić na taką parę, która ma w sobie nić porozumienia. W przypadku braku chemii niestety historia traci bardzo dużo na wiarygodności i staje się sztuczna. Jestem ciekawa jak w roli Manii wypada Agata Łabno, bo jednak to Mania najmniej mnie w tym spektaklu uwiodła.
Obsada:
Patryk – Maciej Pawlak
Dawid – Wojciech Kurcjusz
Mania – Karolina Gwóźdź
Henryk – Dominik Mironiuk
Katarzyna – Katarzyna Walczak
Jerzy – Julian Mere
Ignacy – Konrad Marszałek
Żaneta – Anna Pupek
Aldona – Justyna Cichomska
Roxy – Ewa Mociak
Ryszard – Przemysław Niedzielski
Benek – Jakub Cendrowski
Muzycy:
Krzysztof Piłatyk – Saksofon
Marcin Malarz – Trąbka

źródło: mat. Teatru Rampa
Nasza polska Bejba, czyli Mania, miała gorszy dzień – potknięcia językowe i zacięcia były zauważalne, a jej śpiew, zwłaszcza w wysokich rejestrach, brzmiał momentami nie do końca przyjemnie. W scenach z Henrykiem była znacznie bardziej przekonująca niż w tych z kochankiem. Bardzo pozytywnym zaskoczeniem był dla mnie za to Maciej Pawlak w roli Patryka. Jego występ był prawdziwą perełką – charyzmatyczny, pełen wdzięku; tanecznie i wokalnie zachwycał. Był pewny siebie, mocny, wiedział dokładnie po co jest na scenie i jak ma się na niej prezentować. To samo można powiedzieć o postaci Ryszarda (Przemysław Niedzielski) – drugoplanowy bohater, który całkowicie kradł sceny, w których się pojawiał. Jego energia i sceniczna charyzma przyciągały wzrok, a każda jego scena była prawdziwą atrakcją. Takich bohaterów chce się oglądać na deskach teatru!
Mankamentem, którego przeboleć nie mogę, kiedy mowa o musicalu jest... warstwa muzyczna spektaklu. W spektaklu muzycznym piosenki powinny być nośnikiem emocji i na długo zapadać w pamięć. Tutaj niestety tego zabrakło. Z wyjątkiem finałowego wykonania "I've Had the Time of My Life", żaden z utworów nie wyróżniał się na tyle, by go zanucić po wyjściu z teatru. Repertuar był chaotyczny, a mieszanka stylów nie tworzyła spójnej całości. Spodziewałam się, że dominować będą klimaty hitów lat 80., tymczasem spektakl serwował przypadkowy zestaw muzyczny, w którym zabrakło wyrazistego kierunku. Podsumować to mogę znanym cytatem:
- Jaki chcecie rodzaj muzyki?
- Tak!

źródło: mat. Teatru Rampa
Spektakl zdecydowanie miał swoje dobre momenty. Interakcja z publicznością była miłym akcentem podkręcającym weselny klimat. Wspólne okrzyki „Hej, wesele!” angażowały widzów i sprawiały, że łatwo było wczuć się w atmosferę wydarzenia. Sceny humorystyczne również wypadły dobrze – kilka żartów zadziałało i wywołało salwy śmiechu na widowni. Pozytywnie oceniam także zaproszenie dwóch panów na scenę w roli świadka i udzielającego ślubu. Bardzo lubię tego typu interakcje z widzami w teatrze. Mam jednak pewne wątpliwości co do treści związanych z seksem. Niektóre żarty i gesty mogą budzić pytania, czy spektakl faktycznie powinien być oznaczony jako odpowiedni dla widzów od 13. roku życia. Myślę, że bezpieczniejsza byłaby granica 16+.
Niestety, niektóre rozwiązania fabularne pozostawiały sporo do życzenia. Historia ślubu i romansu jest bardzo płytka, a jej rozwinięcie nie przekonuje. Decyzje bohaterów wydają się nielogiczne, a emocjonalnej głębi trudno w nich szukać. To po prostu jedna z tych bardzo prostych, wręcz infantylnych historii, dobrze znanych z mało ambitnych seriali. Nie zaskakuje, nie przyciąga uwagi niczym szczególnym. Nie zmienia to jednak faktu, że widzowie po prostu dobrze się bawią. I tak, może zaznaczam tu sporo rzeczy, do których nie mam przekonania, ale przyznaję – te niemal trzy godziny w Teatrze Rampa minęły mi bardzo szybko, a przez dużą część przedstawienia miałam uśmiech na twarzy. To idealny przykład spektaklu, który nie zwala z nóg, ale zapewnia przyjemnie spędzony czas. A przecież najważniejsze na weselu jest to, aby dobrze się bawić!
W przeciwieństwie do płytkich emocji dwójki rzekomo zakochanych bohaterów, stoi brat Patryka. Dawid w swoim muzycznym monologu odsłania emocje i faktycznie porusza widzów. Na chwilę klimat show zupełnie się zmienia – poznajemy motywacje mężczyzny, którego głos sprawia, że widownia milknie. To jeden z najmocniejszych punktów musicalu.

źródło: mat. Teatru Rampa
Tak jak wspominałam, sama sztuka niewiele ma wspólnego z filmem "Dirty Dancing", a już na pewno nie na tyle, by uzasadnić taki tytuł tego spektaklu. Myślę, że ktoś miał nosa, żeby nazwać spektakl w ten sposób z marketingowego punktu widzenia. Doskonale znany tytuł przykuwa uwagę potencjalnych widzów i zachęca do zakupu biletów. Zapewne wielu liczy na teatralną adaptację hitu, ale w rzeczywistości daje się na to nabrać tylko ktoś, kto nie czyta opisu sztuki. Ci bardziej świadomi widzowie wiedzą, że scenariusz nie bazuje na filmie.
Podsumowując szybko, "Wirujący seks. Polskie Love Story" w Teatrze Rampa to spektakl pełen kontrastów. Ma swoje mocne punkty – świetne role drugoplanowe, wyśmienitego Patryka, angażującą atmosferę i kilka udanych scen humorystycznych – ale jako całość nie broni się w pełni. Brak wyrazistej chemii między głównymi bohaterami, chaotyczna oprawa muzyczna i płytkie rozwiązania fabularne sprawiają, że trudno traktować tę historię poważnie. Jeśli jednak podejdziemy do niej z dystansem i potraktujemy jako luźną, weselną zabawę, można z niej wynieść sporo pozytywnych emocji i dobrej rozrywki. Trzeba tylko pamiętać, że to nie "Dirty Dancing" – to polskie wesele.
KulturoNIEznawczyni
Podoba Ci się moja twórczość?
Zobacz, jak możesz wesprzeć moją stronę!
Tagi: Wirujący seks, Polskie love story, Teatr Rampa recenzja, musical, show, kulturoznawczyni, kulturonieznawczyni, opinia, opinie, ocena, recenzja, czy warto, krytyk teatralny, recenzje teatralne, o teatrze, warszawa musicale, teatry muzyczne
Comments