"Szaleństwo nocy letniej" - Teatr Współczesny | Z takim aktorstwem można kraść samochody i serca widzów [recenzja]
- KulturoNIEznawczyni

- 29 lis
- 4 minut(y) czytania
Kolejna moja wizyta w Teatrze Współczesnym zaprowadziła mnie na mniejszą, kameralną scenę tej instytucji. Wpadłam tam tylko na chwilę, bo raptem 75-minutowa sztuka to musical niewielki, ale za to niebanalny. Znakomicie zagrany, świetnie zaśpiewany i emocjonalnie prawdziwy. Taki, który chce się polecać — zwłaszcza jeśli ktoś szuka teatru, który nie udaje wielkiej sztuki, ale robi małą sztukę naprawdę dobrze. I właśnie dzisiaj kilka słów o "Szaleństwie nocy letniej", bo o tym musicalu mowa.
Choć polski tytuł Szaleństwo nocy letniej (Midsummer. A play with songs) brzmi początkowo, jak wariacja na temat Shakespeare’a, sztuka Davida Greiga i Gordona McIntyre’a w reżyserii Ewy Konstancji Bułhak jedynie lekko igra z tym skojarzeniem. Nie znajdziemy tu elfów ani baśniowego świata, ale jest Edynburg, deszczowa noc świętojańska i dwoje trzydziestokilkulatków, którzy przypadkiem wpadają na siebie w momencie, kiedy ich życia wydają się utknąć w martwym punkcie.
Ona siada na kolorowym fotelu, do niego bardziej pasuje twarda ławka. To gra słów, skojarzeń, delikatna ironia, wzajemne zaczepki, szczypta chemii i przyciąganie, bez którego nic by się tu nie wydarzyło. Małe rzeczy, a jednak tworzące tak wiele. Bo sednem tego spektaklu jest człowiek, jego tęsknoty i to, jak bardzo czasem potrzebujemy kogoś obok, kto ubarwi nasz świat i sprawi, że spojrzymy na nowy dzień, jak na nową kartę, którą wspólnie możemy zapisać.

O czym jest "Szaleństwo nocy letniej"?
Helena jest wypaloną życiem prawniczka po trudnym rozstaniu. Bob to drobny przestępca, który próbuje sprzedać kradzione auto i jakoś sklecić swoją codzienność. Dwoje trzydziestoparolatków, którzy mają dość własnych porażek, spotyka się przypadkiem w deszczowy wieczór w pubie w Edynburgu. Kilka wymienionych zdań prowadzi ich do mieszkania kobiety. Seks nie zachwyca żadnej ze stron, ale jednak oboje tego chcieli. Czas się pożegnać, bo przecież miało być to tylko nic nieznaczące zbliżenie dwójki nieznajomych. Krótki epizod, o którym rano najlepiej zapomnieć.
Kiedy każde z nich wraca do swoich spraw — ona na ślub siostry, on do szemranej „transakcji” — wszystko idzie nie tak, jak powinno. Katastrofa goni katastrofę, a ich drogi wciąż się przecinają, jakby los uparcie domagał się drugiej szansy. Z chaosu, kaca i serii nieudolności rodzi się jednak coś więcej niż komedia pomyłek — subtelna opowieść o tym, że nawet przypadkowe spotkanie może wytrącić człowieka z życiowego marazmu. Czasem wystarczy jedna noc, by zobaczyć, że może jednak warto spróbować jeszcze raz.

źródło: mat. Teatru Współczesnego
Sztuka w reżyserii Ewy Konstancji Bułhak od pierwszych minut pędzi jak nabita słowami rakieta. Aktorzy mówią w tempie, które momentami ociera się o prędkość karabinu maszynowego, ale robią to z taką dykcją, że każde zdanie dociera precyzyjnie do ucha widza. Pierwsze dwadzieścia minut to podręcznikowy przykład, jak utrzymać uwagę widza samą energią, rytmem frazy i znakomitym dialogiem. Dopiero w połowie tempo na chwilę opada — dokładnie tam, gdzie pojawia się opowieść o jajku — lecz nawet wtedy spektakl nie traci kontaktu z publicznością. To raczej subtelne przyhamowanie, nie utrata sterów.
Najmocniejszym elementem „Szaleństwa nocy letniej” są jednak aktorzy. Natalia Stachyra i Mateusz Król tworzą duet, który wreszcie ma na scenie coś, czego często brakuje w podobnych produkcjach: prawdziwą chemię. Patrzą na siebie, reagują na siebie, są obecni w każdym geście. Ich relacja jest wiarygodna zarówno w śmieszno-gorzkich dialogach, jak i w momentach intymnej bliskości. A że oboje potrafią śpiewać — bardzo dobrze śpiewać — dostajemy musicalowy duet na poziomie, który spokojnie obroniłby się na dużych scenach muzycznych.

źródło: mat. Teatru Współczesnego
Mateusz Król zachwyca swoją grą na gitarze i przepełniającym go umuzykalnieniem. Jest w pełni przekonujący i oddaje charakter swojej postaci. Niezwykłe są jego zdolności naśladowania innych postaci, w które się wciela. Dodatkowo scena, kiedy otrzymuje łomot od gangstera (którym w tym momencie jest Natalia Stachyra) jest wybitna w swojej autentyczności. Te upadki są znakomite! Natalia Stachyra wcielająca się w Helenę nie odstaje mu na krok. To nie jest konkurs na to, kto jest lepszy i kto ma przejąć scenę i uwagę widza. To w pełni gra zespołowa, w której wygrać można tylko w ducie, szczególnie, że momentami mówią jednym głosem. I oni to wygrywają.
Piosenki to ogromna siła tego spektaklu. Wszystkie utrzymane są w klimacie, ale każda opowiada inną historię, ma inną melodię i co najważniejsze, przesuwa akcję do przodu. Nie ma tu wypełniaczy ani na siłę wstawionych numerów muzycznych. To dramaturgiczna konsekwencja i bardzo świadoma praca reżyserska. Gitara na żywo — wykonywana fenomenalnie — dodaje temu przedstawieniu czegoś organicznego, szczerego, niemal barowego. To muzyka, która nie próbuje być wielka, ale dzięki temu działa podwójnie mocno. Jest spójna, z inteligentnym tekstem, z przesłaniem, z dużą dozą humoru.

źródło: mat. Teatru Współczesnego
Czy są minusy? Tak — tempo w okolicach 40–50 minuty według mnie lekko spada, co przy zaledwie 75 minutach trwania spektaklu może trochę zaskakiwać. Ale to bardziej subiektywne odczucie niż realna wada konstrukcyjna, bo sztuka szybko odzyskuje rytm. Zakończenie też lekko skręca w banał, ale jest to banał szczerze rozbrojony — taki, który zostawia z uśmiechem, nie z przewróconymi oczami. Ja miałam nawet lekkie wzruszenie widoczne na twarzy.
Scena w Baraku jest niezwykle wymagająca do zaaranżowania. Niewielka, surowa. Trudno niekiedy oddać na niej klimat spektaklu. Tu nie mam zastrzeżeń ani do scenografii (choć ubogiej), ani do strojów aktorów. To wszystko gdzieś tam pasuje i współgra z treścią musicalu.

źródło: mat. Teatru Współczesnego
"Szaleństwo nocy letniej" okazało się jedną z tych sztuk, które zaskakują lekkością formy i jednocześnie trafnością obserwacji o współczesnych trzydziestolatkach. Kameralna historia dwojga zagubionych ludzi szybko zmienia się w dynamiczną, muzyczną opowieść pełną humoru, emocji i naprawdę świetnych dialogów. To spektakl, który nie udaje niczego na siłę — zamiast tego korzysta z energii aktorów, muzyki na żywo i dobrze napisanych scen, tworząc wieczór, po którym człowiek wychodzi z teatru z poczuciem, że zobaczył coś niewielkiego, ale zrobionego z sercem i dużą świadomością.
KulturoNIEznawczyni
Podoba Ci się moja twórczość?
Zobacz, jak możesz wesprzeć moją stronę!
tagi: Szaleństwo nocy letniej Teatr Współczesny recenzja, recenzje, teatr, spektakl, opinia, ocena, opinie, czy warto, teatr współczesny spektakle, repertuar teatralny, teatr warszawa, kulturoznawczyni, kulturonieznawczyni, dramat warszawa, strona o teatrze, blog o teatrze, recenzje teatralne, krytyk teatralny Warszawa, musicale, musical warszawa


!["Kim jest Pan Schmitt?" Teatr Współczesny o ludziach i łososiach [recenzja]](https://static.wixstatic.com/media/f75ff7_830b5f156bc74aae8e58df150590984d~mv2.jpeg/v1/fill/w_603,h_850,al_c,q_85,enc_avif,quality_auto/f75ff7_830b5f156bc74aae8e58df150590984d~mv2.jpeg)
!["Vanitas" Teatr Współczesny Czaszka, magnolia i sekrety rodzinne [recenzja]](https://static.wixstatic.com/media/f75ff7_3771354d78934b739645473a25b44000~mv2.jpg/v1/fill/w_475,h_679,al_c,q_80,enc_avif,quality_auto/f75ff7_3771354d78934b739645473a25b44000~mv2.jpg)
Komentarze