top of page

"Metoda na serce. Śledztwo" Kino czy teatr? Teatr Powszechny [recenzja]

W ostatnim czasie trafiam na spektakle wybierane w sposób całkowicie losowy i chyba nie jestem najbardziej zachwycona próbką, którą dobrał mi los. I nie mam do niego pretensji, bo każdy spektakl coś wnosi do mojego kulturalnego żywota, ale przyznam, że liczę, że w końcu zacznę trafiać, może nawet serią, na spektakle, które będą podbijać moje serce. Tym razem będzie o sztuce, która miała wielki potencjał, ale nie został on odpowiednio wykorzystany. Przed Wami: "Metoda na serce. Śledztwo" Teatru Powszechnego.


Spektakl "Metoda na serce. Śledztwo" w reżyserii Katarzyny Szyngiery, oparty jest na głośnym podcaście "Śledztwo Pisma", który cały pierwszy sezon słuchowiska poświęca niesamowitej historii Agaty i Jana. Kupując bilet na kilka dni przed przedstawieniem uznałam, że nie zdąże przesłuchać całego podcastu, dlatego nie przesłuchałam nic. I myślę, że nie jest to żadnym problemem, żeby pójść do Teatru Powszechnego z nieprzygotowaniem w ręce podpisanym przez członka rodziny.


Krótki opis na stronie teatru zachęca do zakupu biletu. Ciekawe scenariusze mają to do siebie, że często niewiele im potrzeba, aby same się obroniły. W tym przypadku ta historia jest na tyle nieprawdopodobna, niecodzienna, trudna do uwierzenia i niespotykana, że bez ubrania jej w odpowiednie szaty, widz zadowolony z teatru nie wyjdzie. Miało być fascynująco, a wyszło niemrawo. A głównym problemem wybór formy, przez którą wielu widzów poczuło się po prostu oszukanych. Ja chyba też.


Metoda na serce - plakat

O czym jest "Metoda na serce. Śledztwo"?

"Metoda na serce. Śledztwo" to spektakl, który przedstawia wstrząsającą, autentyczną historię Agaty i Jana – byłego księdza i niedoszłej zakonnicy – którzy przez lata manipulowali i zniewalali swoje ofiary. Początkowo ich ofiarami były adoptowane dzieci, poddawane psychicznym torturom, faszerowane lekami i poddawane surowej dyscyplinie. Później para zaczęła wykorzystywać dorosłe kobiety – często samotne, schorowane i podatne na wpływ.


Tworząc toksyczne relacje oparte na manipulacji, odcinając swoje ofiary od bliskich i uzależniając je psychicznie i materialnie, Agata i Jan czerpali satysfakcję z władzy nad innymi. Spektakl podejmuje temat psychicznej przemocy, oszustwa i mechanizmów manipulacji, ukazując, jak ludzie pozbawieni skrupułów mogą niszczyć życie innych.


Metoda na serce - kadr ze spektaklu

źródło: mat. Teatru Powszechnego, fot. Milena Czarnik


Historia Agaty i Jana jest materiałem, który ma olbrzymi potencjał sceniczny. Opowieść o dwójce socjopatów, którzy przez lata manipulowali swoimi ofiarami, wykorzystując ich słabości, mogłaby być wstrząsająca i skłaniająca do refleksji. Jednak sposób, w jaki przedstawiono tę opowieść w Teatrze Powszechnym, zupełnie nie oddaje jej dramatycznej siły.


Największym zarzutem wobec spektaklu jest jego forma. Ponad 40 minut projekcji filmowej, w której jedyny aktor na scenie odbiera telefon, to zabieg, który trudno usprawiedliwić w teatrze. Jeśli widz wybiera się do teatru, to oczekuje gry aktorskiej, interakcji na żywo, a nie oglądania ekranu. Można eksperymentować z mediami, można wprowadzać elementy wideo, ale musi to mieć uzasadnienie i sens w kontekście całego spektaklu. Tutaj natomiast wygląda to tak, jakby twórcy w połowie prób doszli do wniosku, że ich pomysł nie działa na scenie, i postanowili ratować się filmem. Może warto wyraźnie, drukowanymi literami zaznaczyć w opisie sztuki, że podczas spektaklu widz będzie oglądać film, aby przygotować odbiorcę na taki zabieg? Wychodzę z założenia, że teatr przyjmie <niemal> wszystko, o ile widz jest na to odpowiednio przygotowany.


Metoda na serce - kadr ze spektaklu

źródło: mat. Teatru Powszechny, fot. Bartek Warzecha


Pomarudziłam już trochę na formę spektaklu, ale muszę oddać twórcom to, że film zrobiony jest bardzo dobrze i szczerze mówiąc jest to najlepszy moment spektaklu. Historia jest najbardziej klarowna, zwarta i trzymająca w napięciu. W pozostałych momentach, gdy na scenie grają aktorzy, nie jest to takie wciągające. Film więc jest dobry, ale niedobrze, że tak jest. Wiecie o co chodzi, prawda?


Skupmy się jednak na tym, co zaprezentowali aktorzy na żywo na deskach teatru. Pierwsza część spektaklu miała pewien potencjał – zwłaszcza scena u fryzjera była momentem, który mógł rozbawić i przyciągnąć uwagę widza. Rozpoczyna się ciekawym wprowadzeniem w życie bohaterów i jednej z ich ofiar. Poznajemy model działania, techniki manipulacji. Widzimy też reakcję córki ofiary i próby wyjaśnienia matce, że jest pod silnym wpływem Agaty i Jana. Jest to dobre, solidne rozpoczęcie. Scena w łazience niestety mnie już nie przekonała. Wiem, że chciano pokazać silne uzależnienie ofiary od Agaty, która tym razem postanowiła użyć swojego ciała, aby przyciągnąć do siebie Joannę. Niestety nie była to scena, która by mnie przekonała artystycznie.


Metoda na serce - kadr ze spektaklu Teatr Powszechny

źródło: mat. Teatru Powszechny, fot. Bartek Warzecha


Chwilę po tych scenach otrzymujemy kawał filmu. I tak jak już wspominałam, film jest zrobiony bardzo dobrze, ale samo to, że taka forma zostaje zaprezentowana w teatrze, nie jest dobrym zabiegiem. Nawet siedząc w teatrze słyszałam głosy innych widzów, które brzmiały następująco: "ale nam film puścili", "chciałem iść do teatru, a tu kino", "oni tak serio z tym filmem?".


Po przerwie w końcu widzimy na scenie aktorów. To dokładnie te same postaci, które poznaliśmy w trakcie ekranizacji. I miałam już nadzieję, że jakoś ta historia już w tym momencie zostanie rozwinięta na deskach teatru, ale zamiast tego otrzymujemy niewiele wnoszące dialogi przy stole. Nie miała ona emocjonalnego ładunku, nie popychała akcji do przodu ani nie pogłębiała relacji między postaciami. Trudno mi w niej znaleźć punkt zaczepienia, który pozwoliłby mi lepiej przeżyć tę historię.


Metoda na serce - kadr ze spektaklu

źródło: mat. Teatru Powszechny, fot. Bartek Warzecha


Mamy wprawdzie później kilka scen, w których dzieje się znacznie więcej, ale nie zostały pod nie wylane odpowiednie fundamenty, aby oceniać to wszystko razem pozytywnie. Na scenie w końcu nawet pojawia się pełnowymiarowy kajak. Czy jest to potrzebne? Nie sądzę. Myślę, że przy tworzeniu scenariusza skupiono się niekoniecznie na tych rzeczach, które mogłyby stworzyć solidną, spójną i ciekawą historię. W zamian za to mamy kilka żartów, film, długie dialogi i pozbawiony emocji spektakl, który tymi emocjami powinien trząść. Plusem jest na pewno to, że dowiedziałam się o takiej historii i już po spektaklu postanowiłam przesłuchać podcast, aby dowiedzieć się więcej na temat Agaty i Jana.


Niestety bardzo niemrawe brawa po spektaklu mówiły same za siebie. Widzowie czuli się zapewne rozczarowani i oszukani. Może przez zaskoczenie, nie dali szansy Powszechnemu na pozytywne przyjęcie nowatorskiej formy teatru hybrydowego? Może w przyszłości częściej będziemy oglądać spektakle łączące teatr z kinem? Na ten moment mnie ta forma również nie przekonała, ale bardzo chętnie obejrzałabym pełnometrażowy film o Agacie i Janie. Tego spektaklu na pewno nie odradzam, po prostu idąc na niego trzeba być przygotowanym na to, co ujrzycie na scenie i na ekranie.


KulturoNIEznawczyni


Podoba Ci się moja twórczość?

Zobacz, jak możesz wesprzeć moją stronę!

postaw kawę - baner


tagi: Metoda na serce Śledztwo Teatr Powszechny recenzja, spektakle Warszawa, teatr Warszawa, sztuki w Warszawie, spektakle teatralne 2025, recenzje spektakli teatralnych, kulturonieznawczyni, kulturoznawczyni, blog o teatrze, strona o teatrze


Komentarze


bottom of page