top of page

"Wicked" - Teatr Roma | Zielona czarownica, złota obsada [recenzja]

Są takie filmy, książki, spektakle, po których czujesz, że coś w tobie zostało naruszone – może niekoniecznie zmienione na zawsze, ale na pewno poruszone. I tak właśnie zadziałał na mnie film "Wicked", który oglądałam na początku tego roku w kinie. Nie znałam w ogóle tej historii; szłam z pustą, białą kartką, którą ekspresowo zapisałam. Gdy ogłoszono musical "Wicked" w Romie wiedziałam, że muszę go zobaczyć. W głowie miałam pewne oczekiwania, które starałam się opanować, ale było to silniejsze ode mnie. Zasiadłam na trzy godziny na widowni w Romie i miałam ochotę na jeszcze więcej.


Po wyjściu z teatru przez chwilę nie chciałam wracać do codzienności. Chciałam jeszcze przez moment zostać w świecie Galindy i Elfaby; wsłuchiwać się w ich piosenki, dialogi, myśleć o tym, co zrobiły i dlaczego. Bo chociaż to musical o czarownicach i magicznych mocach – to tak naprawdę opowieść o nas wszystkich. Może nie mamy latającej miotły, zielonej skóry i nie żyjemy w magicznym świecie, ale historia jest uniwersalna. Na scenie dwa mocne charaktery, które razem potrafią stworzyć coś pięknego.



O czym jest sztuka "Wicked"?

Zanim tornado przyniosło Dorotkę do Krainy Oz, ta magiczna kraina miała własne historie i legendy. Jedną z nich jest ta o dwóch czarownicach: zielonoskórej, poważnej Elfabie i rozchichotanej, uwielbianej przez tłumy Galindzie. Dziewczyny poznają się w szkole i początkowo nie potrafią się znieść. Z czasem ich relacja staje się jednak przyjacielska.


Elfaba – odrzucona przez społeczeństwo ze względu na swój wygląd – odkrywa w sobie wielką moc, ale także odwagę, by przeciwstawić się złu. Galinda z kolei, zakochana w blasku fleszy, zaczyna rozumieć, że popularność to nie wszystko. Kiedy obie stają przed wyborami, które zaważą na ich przyszłości, nic nie jest już proste.


To opowieść o przyjaźni, zdradzie, ambicji, władzy i pożądaniu prawdy. I o tym, że historia nie zawsze pisana jest przez zwycięzców – czasem przez tych, którzy zostali okrzyknięci „źli”, tylko dlatego, że nie pasowali do narracji.


Wicked Roma plakat


Muszę przyznać, że pierwsza część spektaklu zrobiła na mnie znacznie większe wrażenie. I myślę, że nie chodzi wyłącznie o scenariusz, ale o tempo, dramaturgię, intensywność scen. To tu rodzi się przyjaźń Elfaby i Galindy, to tutaj widzimy ich przemianę, poznajemy ich świat i zaczynamy rozumieć reguły tej gry. Jest w tym coś szalenie poruszającego – momenty wzruszenia przeplatają się z humorem, a dramatyczne nuty z lekką ironią.


W drugim akcie, z mojej perspektywy, tempo nieco siada, mimo że historia wbrew pozorom nabiera tempa (hmm). Cała opowieść staje się bardziej duszna, trudniejsza, refleksyjna, a postaci podejmują najważniejsze wybory. Nie oznacza to jednak nudy, tylko inne emocjonalne rejestry. Więcej pytań niż odpowiedzi. Więcej cieni niż kolorowych świateł.


Jeśli miałabym się do czegoś doczepić, to miałam w kilku momentach poczucie, że scena nie jest w pełni wykorzystana. Że może przydałoby się więcej elementów, jeszcze więcej tancerzy. Takie dodatkowe dwie-trzy sceny, gdzie byłby pełen rozmach na wielką skalę. Może to też wpływ Romy jako dużej sceny, a może przyzwyczajenie do mniejszych przestrzeni, gdzie wszystko wydaje się bliżej, gęściej, intensywniej (tak jak choćby dzieje się w Buffo). Ale...


Zaraz po tej refleksji przypominałam sobie, że przecież ta scenografia żyje – wysuwa się, znika, transformuje. I to jest jej ogromna siła. Efekty techniczne zostały dopracowane w najmniejszym szczególe – jest lekkość, płynność, precyzja. Prawdziwy teatr iluzji. Jednym z najbardziej efektownych momentów jest oczywiście lot Elfaby – magiczny i hipnotyzujący, urzekający technicznie i emocjonalnie.


Wicked Roma teatr kadr ze spektaklu

źródło: mat. Teatru Roma


Teatr Roma w swojej obsadzie proponuje nam trzy odtwórczynie roli Elfaby oraz Galindy. Wśród kilkuset zgłoszeń do ról wybrano najlepsze z najlepszych i myślę, że nikt nie ma wątpliwości, że obsada dobrana została perfekcyjnie. W moim przypadku miałam przyjemność oglądać sztukę z Marią Tyszkiewicz w roli Elfaby, Anną Federowicz wcielającą się w Galindę oraz Marcinem Francem jako Fijero. Czy to wymarzone trio dla tego musicalu? Bardzo możliwe, choć oczywiście musiałabym zobaczyć kilka innych wersji "Wicked" w Romie, aby móc to profesjonalnie ocenić.


Elfaba:

Natalia Krakowiak

Zofia Nowakowska

Maria Tyszkiewicz


Galinda / Glinda

Anna Federowicz

Patrycja Mizerska

Agnieszka Przekupień


Fijero

Marcin Franc

Janek Traczyk


Anna Federowicz jako Galinda miała w moim odczcuciu najtrudniejsze zadanie, aby sprostać moim oczekiwaniom. Ariana Grande w wersji kinowej zrobiła na mnie oszałamiające wrażenie i lekko obawiałam się, czy którakolwiek z aktorek w Romie będzie w stanie dorównać wdziękiem, głosem, aktorstwem temu, co osiągnęła na ekranie słynna piosenkarka. Anna Federowicz z miejsca rozwiała moje obawy. Jej rola to majstersztyk aktorski i wokalny – lekkość, wdzięk, znakomita dykcja, rewelacyjne poczucie rytmu. Jej Glinda jest nie tylko zabawna, ale też zniuansowana i mająca głębię. Uwielbiam!


Maria Tyszkiewicz jako Elfaba – wokalnie mocarna, charyzmatyczna, z wyczuciem dramatyzmu. Jej obecność sceniczna jest gęsta, intensywna, magnetyczna. W duecie z Federowicz wypadają fenomenalnie – są jak yin i yang. Dwie siły, które przyciągają się i odpychają jednocześnie. Trzeba docenić też dykcję Marii Tyszkiewicz. Ta kobieta zawsze doskonale wie po co jest na scenie, a jakość jej muzycznych wykonań to top of the top.


Marcin Franc jako Fijero również zasługuje na uznanie – jego postać nie jest łatwa do zagrania. Balansuje na granicy figlarności i powagi, a on poradził sobie z tym świetnie. Gdy patrzę na tę postać to w głowie zawsze mam Kena z filmu o Barbie. Nie pałam wielkim uczuciem do tej postaci, ale trzeba oddać Marcinowi Francowi, że wciela się w tę postać z pełnym przekonaniem.


Wicked Roma teatr kadr ze spektaklu

źródło: mat. Teatru Roma


Nie byłoby "Wicked" bez muzyki Stephena Schwartza. To musical, mający świetne utwory, których słuchamy z wypiekami na twarzy. „Defying Gravity” w wykonaniu Tyszkiewicz to punkt kulminacyjny nie tylko spektaklu, ale i całego wieczoru. Jest kilka utworów, które porywają mnie nieco mniej, ale wciąż patrząc na całość muzyki jest ona spójna i atrakcyjna artystycznie.


Choreografia? Dopracowana, zgrana, energiczna – tutaj nie ma miejsca na przypadek. A jednocześnie nie czuć przesadzonego efekciarstwa. Może mi trochę brakowało takiej jednej lub dwóch scen, gdzie wyszliby wszyscy i zaprezentowali pełną, efektowną choreografię. Scen tańca jest kilka, ale liczyłam na jakiś dodatkowy wybuch na koniec.


Wicked Roma teatr kadr ze spektaklu

źródło: mat. Teatru Roma


Mimo wszystko nie spodziewałam się, że będę aż tak poruszona tą historią. Myślałam, że będzie miło, ładnie, śpiewająco. Ale "Wicked" to musical, który nie jest tylko ładną bajką. Zadaje ważne pytania: o to, jak łatwo przykleić komuś etykietkę, jak szybko można kogoś potępić bez poznania jego wersji wydarzeń. Jak zdrada boli bardziej, gdy przychodzi od przyjaciela. I że czasem to, co „złe”, jest tylko inną stroną dobra – i odwrotnie. Wszystko to w pięknej otoczce z fenomenalnymi głosami. Mówiąc krótko: warto obejrzeć ten musicali i ocenić go na własne oczy i uszy.



KulturoNIEznawczyni



Podoba Ci się moja twórczość?

Zobacz, jak możesz wesprzeć moją stronę!

postaw kawę - baner

tagi: Wicked Roma teatr recenzja, streszczenie, opis, ocena, opinia, opinie, kulturoznawczyni, kulturonieznawczyni, recenzje, czy warto, o czym jest, najlepsze musicale w Warszawie, na co do teatru, spektakle muzyczne, opis, teatr

2件のコメント


Byłam na filmie z wnukami i stwierdzam, że film nie jest dla dzieci, bo nie zrozumiały tego co w nim było ważne. Mam takie same odczucia co Ty, oczywiście jeżeli chodzi o film, w Romie jestem w piątek.

いいね!
返信先

W takim razie czekam na wieści z wrażeń po obejrzeniu musicalu w Romie - właśnie z perspektywy osoby dorosłej ;)

いいね!
bottom of page