top of page

„Piotruś Pan” w Studio Buffo | Czy bajka dla dzieci czaruje również dorosłych? [recenzja]

Przyznam się od razu: nigdy nie byłam wielką fanką „Piotrusia Pana”. Jakoś ta historia o chłopcu, który nie chce dorosnąć, nigdy nie trafiła do mojego dziecięcego repertuaru. Gdy inne dzieci przeżywały przygody w Nibylandii, ja byłam myślami zupełnie gdzie indziej – z bohaterami innych bajek, które bardziej do mnie przemawiały. I choć z wiekiem doceniam różne formy teatralnej magii, to muszę przyznać: do „Piotrusia Pana” nie czuję wielkiej miłości. Ale dałam mu szansę – tym razem na żywo, w teatrze Studio Buffo. I muszę powiedzieć: było barwnie, było głośno, momentami czarująco... ale czy naprawdę było dobrze?


Nie każda opowieść z dzieciństwa zostaje z nami na długo. Są jednak takie historie, które – nawet jeśli nie towarzyszyły nam od małego – potrafią przyciągnąć swoją magią, kiedy poznajemy je lepiej już jako dorośli. „Piotruś Pan” to właśnie jedna z takich opowieści. Wersji tej historii powstało mnóstwo – od klasycznych książek, przez animacje i filmy, aż po teatralne adaptacje i musicale. Każda z nich interpretuje nieco inaczej tę baśniową krainę bez dorosłości. Studio Buffo również dorzuca swoją wersję do tego bogatego katalogu – widowiskową, muzyczną i stworzoną z myślą o najmłodszych, ale niepozbawioną smaczków także dla starszych widzów.


Piotruś Pan plakat Studio Buffo

Streszczenie spektaklu "Piotruś Pan" w teatrze Studio Buffo


Akcja musicalu z librettem Jeremiego Przybory, muzyką Janusza Stokłosy i reżyserią Janusza Józefowicza rozpoczyna się w domu państwa Darlingów, gdzie trójka dzieci – Wendy, Janek i Michaś – spędza wieczór przed snem. Gdy zapada noc, do pokoju przylatuje tajemniczy chłopiec, Piotruś Pan, który nie chce dorosnąć. Towarzyszy mu magiczna wróżka Dzwoneczek. Piotruś zachęca dzieci, by poleciały z nim do Nibylandii – krainy wiecznego dzieciństwa, gdzie można przeżywać przygody bez końca.


Dzieci, posypane gwiezdnym pyłem, unoszą się w powietrze i wyruszają w podróż. W Nibylandii poznają zaginione dzieci, dzielnych Indian oraz niebezpiecznych piratów. Na ich czele stoi Kapitan Hak, który poprzysiągł zemstę Piotrusiowi za to, że ten kiedyś nakarmił jego ręką krokodyla. Przypadkowo poznana Tygrysica z Lilią w Zębach i jej wojownicy stają się sprzymierzeńcami dzieci w walce z piratami.


W trakcie pobytu w Nibylandii (czy też w Nibywalencji) Wendy staje się dla zagubionych dzieci matczyną opiekunką, Piotruś Pan czuje się za nie odpowiedzialny, a między nimi pojawia się uczucie – delikatne, dziecięce, ale wyczuwalne - szczególnie ze strony Wendy. Gdy dochodzi do finałowego starcia, dzieci muszą pokonać Haka i jego załogę. Dzięki sprytowi i odwadze udaje się uratować Wendy i resztę kompanów.


Po emocjonujących przygodach Wendy, Janek i Michaś decydują się wrócić do domu – chcą dorosnąć i zaznać rodzinnego ciepła. Piotruś Pan wybiera pozostanie w Nibywalencji, nadal odrzucając dorosłość. Po wielu latach Piotruś ponownie przybywa do domu Darlingów zastając w nim dorosłą Wendy oraz jej córkę, którą zaprasza do przeżycia magicznej przygody.


Studio Buffo Piotruś Pan

źródło: mat. Studio Buffo


Na scenie teatru zdecydowanie największe wrażenie zrobiła na mnie Marianna Kłos w roli Wendy. Naturalna, pewna siebie, z naprawdę dojrzałym warsztatem – zwracała uwagę i przyciągała wzrok, nawet gdy nie była akurat w centrum akcji. Jak na tak młody wiek, to zaprezentowała naprawdę imponujący poziom. Piotruś Pan (Franciszek Płatek) odegrał swoją rolę bardzo solidnie, choć momentami brakowało mu wyrazistości, którą wręcz emanowała Marianna Kłos. Mimo wszystko był to wciąż bardzo dobry występ, za który należą mu się głośne brawa.


Trochę gorzej wypadła dykcja niektórych dzieci – zwłaszcza Misia, którego kwestie na początku trudno było zrozumieć. Piosenki czasami gubiły tekst właśnie przez nie do końca wyraźne śpiewanie. To drobiazgi, które mogą umknąć przy ogólnej dziecięcej energii, ale wpływają na odbiór całego spektaklu – zwłaszcza dla kogoś, kto lubi wyłapywać sens i detale.


Na plus – zdecydowanie kilka scen, które zrobiły wrażenie. Wpłynięcie statku, nagłe pojawienie się krokodyla z zapadni – to były dobrze przygotowane momenty, które wywoływały efekt „wow” u najmłodszych na widowni. Scenografia jako całość była zmyślna: obrotowa wyspa dawała wiele możliwości i była dobrze wykorzystana przestrzennie.


Studio Buffo Piotruś Pan kadr ze spektaklu

źródło: mat. Studio Buffo


Ale mimo wszystko... czegoś mi zabrakło. Może zmienności? Może bardziej zróżnicowanej oprawy? Przez większość spektaklu miałam wrażenie, że oglądam ten sam widok – a to przy długim spektaklu (ponad 2 godziny z przerwą!) może zwyczajnie nużyć. Dla dorosłego to długo, dla dzieci – wręcz za długo. Idealny czas to w moim odczuciu 90 minut i tyle. Tu zdecydowanie przydałoby się trochę skrócić i przyspieszyć tempo. Kilka scen było po prostu za długich.


Wiem, że Studio Buffo lubi eksperymenty z żywym psem na scenie. Psiego przyjaciela widziałam już choćby w wyśmienitym spektaklu "Mistrz i Małgorzata". Przyznaję, że czworonożny aktor w "Piotrusiu Panu" był bardzo grzeczny, posłuszny i nawet szczekał w punkt. Ale cały czas zastanawiałam się: czy to na pewno konieczne, aby zatrudniać w teatrze żywe zwierzę?


Szczególne brawa należą się grupie wojowników na czele z Tygrysicą – ich choreografia była bardzo złożona, a taniec z dzidami wymagał i precyzji, i synchronizacji. To był ten moment, kiedy energia ze sceny udzielała się widowni. I choć przestrzeń sceniczna Buffo jest znacznie mniejsza niż np. w Teatrze Roma (gdzie spektakl był kiedyś grany), to udało się ją nie tylko dobrze zorganizować, ale też zaangażować widownię. Piraci biegający między rzędami to świetne rozwiązanie, które pozwala poczuć się, jakbyśmy byli w środku akcji.


Studio Buffo Piotruś Pan kadr ze spektaklu

źródło: mat. Studio Buffo


W centrum każdej baśniowej przygody musi pojawić się czarny charakter – w „Piotrusiu Panie” tę rolę pełni oczywiście Kapitan Hak. W wersji Studia Buffo ta postać zyskuje nieco lżejszy, bardziej humorystyczny rys, co może ucieszyć młodszych widzów, ale jednocześnie sprawia, że jego obecność nie wywołuje większego dreszczu emocji. Hak jest tu trochę groźny, trochę komiczny – balansuje między byciem postrachem Nibywalencji a niegroźnym piratem z kreskówki. To decyzja twórców, która może się podobać, ale jednocześnie odbiera nieco dramatyzmu scenom, w których powinien być prawdziwym zagrożeniem dla Piotrusia i jego przyjaciół. Brakuje mu wyrazistej charyzmy i pazura, które sprawiłyby, że naprawdę zapadłby w pamięć.


Dla mnie Kapitan Hak... po prostu był. I tyle. Nie był ani wystarczająco groźny, by się go bać, ani wystarczająco zabawny, by go polubić. Zabrakło mu charakteru, tej odrobiny teatralnego szaleństwa, która czyni z czarnych charakterów ikony. A przecież Hak powinien błyszczeć. Tu był rozmyty – gdzieś lawirował pomiędzy pantomimą a grzecznym występem dla przedszkolaków.


Studio Buffo Piotruś Pan kadr ze spektaklu

źródło: mat. Studio Buffo


„Piotruś Pan” w Studio Buffo to musical, który ma mocne momenty, kilka bardzo dobrych kreacji, dobrze wykorzystaną scenografią i pomysł na angażowanie widza. Ale to też przedstawienie, które momentami się dłuży, brakuje mu rytmu, a niektóre sceny są zwyczajnie zbędne lub za długie. Idzie, ale nie płynie.


To nie jest spektakl, który zostanie ze mną na długo – ale też nie żałuję, że go zobaczyłam. Gdybym miała wybrać spektakl na pierwszy kontakt dziecka z teatrem – wybrałabym coś krótszego, bardziej zwartego, z lepszą dykcją i jeszcze większą dbałością o detale. Ale jako przygoda z teatralną baśnią – to może być bardzo miłe wspomnienie - szczególnie dla najmłodszych widzów, którzy uwielbiają historię o piratach i Piotrusiu.


KulturoNIEznawczyni  



Podoba Ci się moja twórczość?

Zobacz, jak możesz wesprzeć moją stronę!

postaw kawę!

tagi: Piotruś Pan Studio Buffo recenzja, opinia, ocena, opis, streszczenie, czy warto, o czym jest, musical, musicale w Warszawie, musicale dla dzieci, spektakle dla dzieci, spektakle w Warszawie dla dzieci, buffo, recenzje, strona o teatrach, strona o sztuce, kulturoznawczyni, kulturonieznawczyni, recenzje literackie, recenzje teatralne



Opmerkingen


bottom of page