"Elizabeth Costello" Nowy Teatr – jakiś taki... zrozumiały [recenzja]
- KulturoNIEznawczyni

- 17 maj
- 6 minut(y) czytania
Tak. To jest właśnie dwusetny (!!!) artykuł na stronie. I choć to tylko liczba, to jednak mam wrażenie, że tym wpisem wracam do czegoś ważnego – do początku mojej teatralnej przygody. To właśnie od spektakli w Nowym Teatrze zaczęła się moja kulturoNIEznawcza podróż. Zaczęła się chaotycznie – wychodziłam z pierwszych spektakli z głową pełną pytań i poczuciem totalnego zagubienia. Dziś wyjście do teatru nie robi już na mnie wrażenia. Jest pewną codziennością. Ale emocje w teatrach i historie przekazywane przez twórców robią wciąż ogromne wrażenie. To się nie zmieniło. Cieszę się, że to o "Elizabeth Costello" będzie ten jubileuszowy wpis. Zaczynamy!
Ciekawostką może być fakt, że nazwa kulturoNIEznawczyni wpadła mi do głowy właśnie po jednym ze spektakli w Nowym Teatrze, po którym wyszłam z myślą, ze niemal nic z niego nie zrozumiałam. Kolejne wizyty były znacznie bardziej obfite w świadome doznania sztuki i przekazu Krzysztofa Warlikowskiego. Zmieniła się bowiem konkretna rzecz - zaczęłam się do tych sztuk przygotowywać. I naprawdę wam rekomenduję, abyście przez 4-5 godzin nie siedzieli wpatrując się w scenę zastanawiając się, dlaczego tu jesteście Mimo przygotowań oczywiście wciąż nie wiem i nie rozumiem wszystkiego. Ale wiem już, że do Warlikowskiego trzeba się przygotować i że ta praca domowa naprawdę później procentuje.

Elizabeth Costello Nowy Teatr recenzja
Kim jest Elizabeth Costello?
Elizabeth Costello to fikcyjna postać stworzona przez J.M. Coetzeego – starsza pisarka i intelektualistka, która staje się głosem refleksji nad kondycją współczesnego człowieka. Znana z odważnych, często kontrowersyjnych poglądów, Costello występuje jako bohaterka powieści, ale też jako alter ego autora, prowadząc wykłady i rozważania na temat literatury, etyki, praw zwierząt i granic ludzkiej tożsamości.
To postać niejednoznaczna – zarówno charyzmatyczna, jak i zagubiona – balansująca między przenikliwością myśli a kryzysem duchowym i moralnym. W teatrze, zwłaszcza w spektaklu Warlikowskiego, staje się symbolem upadającego autorytetu humanizmu oraz pytania: czy słowo jeszcze ma moc?
O czym jest spektakl „Elizabeth Costello” w Nowym Teatrze?
„Elizabeth Costello” w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego to poruszający, eseistyczny spektakl oparty na twórczości J.M. Coetzeego – laureata Nagrody Nobla w dziedzinie literatury. Przedstawienie koncentruje się wokół postaci starszej pisarki, która zostaje postawiona przed niejasnym trybunałem i zmuszona do obrony swojego życia, przekonań i duchowej tożsamości. Scenariusz czerpie głównie z powieści „Elizabeth Costello” oraz „Powolny człowiek”, ale zawiera też inspiracje twórczością Franza Kafki, Johanna Wolfganga von Goethego i refleksjami biblijnymi.
Spektakl podejmuje tematy moralności, granic humanizmu, odpowiedzialności za słowo oraz egzystencjalnego kryzysu jednostki. Warlikowski tworzy świat, w którym słowo traci moc, a wartości przestają być zrozumiałe. Przedstawienie nie oferuje jednoznacznych odpowiedzi, lecz konfrontuje widza z pytaniami.
Dzięki swojej filozoficznej głębi i wizualnej intensywności, spektakl „Elizabeth Costello” jest nie tylko doświadczeniem teatralnym, ale także zaproszeniem do osobistej refleksji nad kondycją współczesnego człowieka.
Jakie książki warto znać przed obejrzeniem sztuki „Elizabeth Costello”?
Aby w pełni zrozumieć spektakl „Elizabeth Costello” w Nowym Teatrze, warto zapoznać się z literackimi źródłami, z których czerpią twórcy. Kluczowe są tu:
„Elizabeth Costello” – J.M. Coetzee – powieść, która przedstawia serię wykładów bohaterki na temat literatury, moralności i praw zwierząt.
„Powolny człowiek” – J.M. Coetzee – opowieść o samotnym mężczyźnie po amputacji nogi, zmagającym się z bezradnością i potrzebą bliskości.
„Proces” – Franz Kafka – metaforyczna inspiracja dla motywu sądu bez wyroku i winy bez zrozumienia.

źródło: mat. Nowego Teatru, fot. Magda Hueckel
Pierwsze, co zostaje w głowie po wyjściu z "Elizabeth Costello", to obrazy. Ekrany, projekcje, zbliżenia, filmowy sposób prowadzenia oka widza. Chwilami wprawdzie miałam przesyt – za dużo ekranów, za dużo zapośredniczenia. Ale przyznam uczciwie – to były naprawdę piękne kadry. Widać, że każdy ruch, każda pozycja aktora była przemyślana i dokładnie wpasowana w kadr kamery. Nie było miejsca na przypadek. To estetyczna precyzja, jakiej w teatrze nie widzi się często. Aktorzy siadają do widza tyłem, bokiem, niekiedy stają się wręcz niewidoczni. Wszystko natomiast jest pięknie ukazane na ekranach w tle sceny. Z jednej strony więc narzekam, z drugiej bardzo doceniam, bo te obrazy ze mną zostaną.
Zaskoczę samą siebie – "Elizabeth Costello" to najbardziej zrozumiała sztuka z Nowego Teatru, jaką widziałam. Nie znaczy to, że wszystko było łatwe. Nadal miałam momenty zawieszenia, ale nie bazowały one na pytaniu: „o co chodzi?”. Były one raczej dodatkiem niż główną osią doświadczenia. Patrząc na osoby siedzące przede mną – które, jak słyszałam, przyszły bez przygotowania – współczułam. Nie dlatego, że spektakl był "trudny", tylko dlatego, że bez kontekstu można tu jednak zobaczyć znacznie mniej. To nie jest teatr, który podaje treść na tacy i ma prostą, liniową fabułę. Tu trzeba chcieć coś zrozumieć.

źródło: mat. Nowego Teatru, fot. Magda Hueckel
Najciekawszy zabieg? Zdecydowanie obsadzenie wielu aktorek (i aktora) w roli tytułowej bohaterki. Elizabeth Costello to kobieta, pisarka, intelektualistka, ale jednocześnie – każda/każdy z nas. W Elizabeth wcielili się: Maja Ostaszewska, Jadwiga Jankowska-Cieślak, Maja Komorowska, Ewa Dałkowska, Małgorzata Hajewska-Krzysztofik, Ewa Błaszczyk (gościnnie) oraz Andrzej Chyra. Nie każda interpretacja i wcielenie poruszyły mnie równie mocno, ale monolog Mai Komorowskiej, gdy w środku nocy rozmawia z synem o szklanych rzeźniach w środku miasta – to scena, która zostaje pod skórą. Była jakaś taka prawdziwa. Prosta. Przejmująca.
Nie wszystko jednak zagrało. Były momenty dla mnie nieco przydługie, jak choćby wykład o relacjach seksualnych między ludźmi a bogami – w którym nie znalazłam wystarczających emocji ani nowej myśli. Trochę tego nie czułam. Po dłuższym monologu – niczym haust powietrza – pojawia się Magdalena Cielecka w roli rosyjskiej piosenkarki. Śpiewa "First Six Months of Love" i robi to doskonale. W tamtym momencie to dokładnie to, czego jako widz potrzebowałam.
Nie jest tajemnicą, że od lat jestem fanką aktorskich poczynań Magdaleny Cieleckiej i bacznie jej karierę obserwuję. Dla mnie głos artystów jest niezwykle ważny. Z niewiadomych powodów bardzo zwracam uwagę szczególnie na jego barwę. Jest to całkowicie niezależne od człowieka i nie da się zbytnio nad tym pracować. Modulowanie, dykcja to jedno, ale barwa głosu to zupełnie inna bajka. U Cieleckiej jest to bajka bardzo silna, zmysłowa i elektryzująca. Głos Magdaleny Cieleckiej to dla mnie wręcz definicja piękna kobiecego głosu, więc ogromną przyjemnością jest słuchanie jak mówi, ale także jak śpiewa. Koniec zapisków na marginesie.

źródło: mat. Nowego Teatru, fot. Magda Hueckel
Scena z Paulem – mężczyzną po wypadku – to scena, na którą trochę czekałam. Ciekawiło mnie, jak zostanie rozegrane ukazanie na scenie mężczyzny z amputowaną nogą. Trochę w tej części sztuki rozpraszał mnie Andrzej Chyra, który wcielał się w Elizabeth Costello. Nie mogłam skupić się na samym przekazie przez zwracanie uwagi na... łydki aktora. Trzeba przyznać, że łydki Andrzej Chyra ma dobrze zbudowane.
Ale co z nogą, a właściwie jej brakiem u Paula? Tu wybrnięto z tego przez włożenie do jednej nogawki spodni obu nóg. Dość prosty zabieg i względnie skuteczny. Nie ma pewnie wielkiej potrzeby na skupianiu się nad charakteryzacją aktora, ale ja tak myślałam, że w sytuacji, gdy akcja rozgrywa się na bordowym dywanie to warto byłoby założyć na prawą (amputowaną) stopę skarpetkę w identycznym kolorze. Sprawiłoby to, że stopa zlałaby się z dywanem i mielibyśmy trochę efekt tego, że jej tam nie ma. Tu postawiono na skarpetkę czarną, która mocno z dywanem kontrastuje. Tak, takimi górnolotnymi przemyśleniami po tej scenie się z Wami podzieliłam. Łydki Chyry i bordowe skarpetki. Ahh ta kulturoNIEznawczyni. Zawsze wartościowe treści.

źródło: mat. Nowego Teatru, fot. Magda Hueckel
Po wyjściu z "Elizabeth Costello" nie miałam dreszczy. Raczej czułam spokój. Nie było tej „iskry Warlikowskiego”, jaką pamiętam z "(A)pollonii "czy "Wyjeżdżamy". Ale z drugiej strony – to sztuka, którą rozumiałam, którą czułam, którą przemyślałam. A może właśnie to mnie zaskoczyło? Że nie zostałam rzucona w chaos bez instrukcji. Na pewno doświadczenie robi swoje, ale ten spektakl jest po prostu bardziej przejrzysty. Bardziej oczywisty, mnie zagmatwany.
„Elizabeth Costello” to sztuka poruszająca całą listę tematów. O końcu pewnego porządku. O odpowiedzialności za słowo. O tym, czym jest dziś człowieczeństwo i czy w ogóle jeszcze coś znaczy. O etyce, miłości, starości, poczuciu beznadziei. Powraca też znany z wcześniejszych spektakli temat zwierząt – choć już nie tak mocno jak w "(A)pollonii", gdzie monolog Mai Ostaszewskiej wciskał w fotel. Tutaj to raczej echo, wspomnienie tamtego krzyku. Nadal jednak bardzo potrzebne.
Wielość tematów, mnogość form – to wszystko sprawia, że "Elizabeth Costello" zostaje w pamięci. Może nie jako przełom. Może nie jako największe przeżycie. Ale jako ważne ogniwo w ciągu doświadczeń, które tworzy Nowy Teatr. A ten teatr – mimo że trudny, mimo że nieoczywisty – wciąż pozostaje jednym z moich najważniejszych teatralnych adresów w Warszawie.
KulturoNIEznawczyni
Podoba Ci się moja twórczość?
Zobacz, jak możesz wesprzeć moją stronę!
tagi: Elizabeth Costello Nowy Teatr recenzja, streszczeni, opis, ocena, opinia, opinie, recenzje, o czym jest, kim jest Elizabeth Costello, o czym jest sztuka, co trzeba wiedzieć przed pójściem na Elizabeth Costello, Krzysztof Warlikowski, Magdalena Cielecka, teatr Warlikowskiego, Nowy Teatr, kulturonieznawczyni, kulturoznawczyni, recenzje spektakli teatralnych, recenzje literackie, strona o teatrze, krytyk teatralny, krytyczka teatralna




Komentarze