top of page

Solidnie pokombinowane. "Dziewczyny, które zaginęły" - Claire Douglas [recenzja + wyjaśnienie]

Zaktualizowano: 20 mar 2024

Mroczne tajemnice, demony przeszłości, tajemniczy wypadek, dociekliwa dziennikarka, wokół same tajemnice, a do tego wszyscy kłamią. Zapewne nigdy nie spotkaliście się z tego typu historią. Zupełnie nowatorska, powiew świeżości na rynku książek kryminalnych. A tak poważnie, schemat doskonale znany, ale sama treść taka banalna nie jest.


Krótki opis książki "Dziewczyny, które zaginęły" może dać Wam zarys tego, co można w niej znaleźć. Zapowiada się następująco: "W sielankowym zakątku południowozachodniej Anglii, nie ma nic bardziej intrygującego niż przypadek Olivii Rutherford. Cztery dziewczyny jechały do domu, a po tym, jak ich samochód uległ wypadkowi, znaleziono tylko jedną z nich – Olivię. Co się stało z dziewczynami, które zniknęły? Dziennikarka Jenna Halliday pojawia się w Wiltshire w związku ze zbliżającą się dwudziestą rocznicą tej tragedii, aby opisać sprawę. Miejscowi nie są zadowoleni z obecności tej outsiderki, zdeterminowanej, aby grzebiąc w przeszłości, dokopać się prawdy."


okładka książki

Powód, dla którego sięgnęłam po taką literaturę nie jest oczywisty. Trochę wyszło to losowo, gdyż jako fanka mieszania gatunków literackich, lubię sięgnąć po klasykę, następnie po literaturę naukową, aby później nieco odprężyć umysł przy luźniejszym kryminale. I tak właśnie przypadkowo padło na polecaną pozycję od Claire Douglas, którą znalazłam na stronie Legimi.


Za ładną okładką kryje się solidna tajemnica. To co może nie przypaść do gustu fanom wartkiej akcji, to fakt, że mimo początkowego rozpędu, autorka dostaje zadyszki i uspokaja nasze zapędy. Wszyscy chcemy dowiedzieć się jak najszybciej, co się stało z zaginionymi dziewczynami. Do akcji wkracza dziennikarka, która utrzymuje dobre tempo prowadzenia swojego śledztwa, ale wcale tak szybko nie porusza się ze swoimi tropami do przodu. Może ma to dodatkowy klimat, że nie jest tak, że co godzinę coś się dzieje i padają nowe podejrzenia i ślady, ale porównując ten kryminał do choćby powieści rodzimego Mroza, trzeba jasno stwierdzić, że Douglas prowadzi akcję znacznie wolniej. Rozpęd nabiera dopiero w 2/3 książki i wtedy faktycznie biegniemy sprintem.


Książka podzielona jest na 3 perspektywy. W pierwszej jesteśmy z Jenną, czyli dziennikarką, która nie tyle chce rozwikłać zagadkę, co zyskać rozmówców do swojego podcastu. Czym bardziej wnika w świat mieszkańców małego miasteczka, tym bardziej jej zależy na rozwiązaniu zagadki, która od 20 lat pozostaje w sferze domysłów. Drugie spojrzenie to to, kiedy towarzyszymy Olivii. Kobieta dwadzieścia lat temu, feralnego wieczoru prowadziła samochód, którym jechała z trzema przyjaciółkami. Tylko ona pozostała na miejscu wypadku. Jej życie nie jest łatwe. Skomplikowane relacje z podejrzliwymi mieszkańcami, specyficzna relacja z partnerem - Wesleyem, a do tego trwały uszczerbek na zdrowiu po wypadku, po którym miała zmiażdżoną nogę. Trzecia, przeplatająca się opowieść to najbardziej tajemnicza część tej książki - historia młodych ludzi, którzy razem wylecieli na wakacje do Tajlandii do znajomego jednego z nich. Tak wplatana historia początkowo budziła we mnie pewne niezrozumienie. Mam bardzo słaby poziom kojarzenia imion, nazwisk, twarzy i historii, dlatego sądziłam, że mogłam jakiś ważny fragment pominąć lub nie skojarzyć któregoś z imion bohaterów balujących w Tajlandii. Czym bliżej końca książki, tym bardziej nabierałam zaciekawienia historią młodych ludzi. Wiedziałam, że gdzieś ta historia musi połączyć się z tym, co zdarzyło się 1998 roku w małym miasteczku. I tak się faktycznie dzieje.


samochód i człowiek na drodze


UWAGA SPOILER

I w tym momencie nadchodzi rozwiązanie historii, którego chyba nie da się całkowicie przewidzieć. Obstawiam, że sama autorka miała ze złożeniem tej historii poważny problem, o czym trochę wspomina w epilogu, dziękując za pomoc w ułożeniu tego wszystkiemu swojej koleżance. Rozwiązanie kilkukrotnie wymyka się nam przez palce. Kiedy już sądzimy, że mamy niezbite dowody, okazuje się, że zeznania są fałszywe, albo ktoś znowu coś pomieszał. Domyślam się, że może się okazać, że po przeczytaniu książki czytelnik, w któryś momencie mógł się zagubić, więc przedstawiam rozwiązanie całej tej pokrętnej sytuacji.


Historia z Tajlandii to historia romansu matki Olivii z Derreckiem zwanym obecnie Jayem. Jak się okazuje jej ówczesny partner i zarazem ojciec Olivii John-Paul zabrał grupę swoich znajomych na zaproszenie owego Derrecka Knaptona, który dystrybuował narkotyki. John-Paul miał za zadanie przemycić narkotyki w figurkach Buddy, ale plan miał się udać tylko wówczas, kiedy zostanie przemyconych wszystkich osiem paczek. Nie przewidział jednak tego, że jego partnerka Anastacia, do której mówili Stace zakocha się w Derrecku ze wzajemnością, a ich uczucie nie okaże się tylko wakacyjnym romansem, lecz miłością na całe życie.


W pewnym momencie matka Olivii decyduje się wyznać "prawdę" córce. Twierdzi jednak, że jej ojciec został skazany za morderstwo... Derrecka. Wszystkie inne tropy mówią, że mężczyzna ten poszedł siedzieć do więzienia za przemyt narkotyków - właśnie tych, które zostały znalezione u niego w walizce, gdy wszyscy znajomi opuszczali Tajlandię. Mężczyzna był szczerze zaskoczony, tym faktem na lotnisku, bo świadomie odmówił Derreckowi zabrania narkotyków, po tym jak przyłapał go ze Stace w niedwuznacznej sytuacji. Mężczyzna spędził kilkanaście lat w więzieniu sądząc, że figurki podrzucił mu ktoś ze znajomych. Znajomymi, którzy byli z nim w Azji okazują się... rodzice dziewczyn, które zaginęły. John-Paul chciał się zemścić (chyba na wszystkich) i dociec, kto go zdradził. Odpowiedź jednak okazuje się akurat dość oczywista. To matka Olivii podrzuciła mu narkotyki, a sama ostatecznie utrzymała kontakt z Derreckiem, z którym spotykała się w okolicy wynajmując pokoje na nazwisko... Johna-Paula. Pokrętne, co?


Ale to nie koniec. Ojciec Olivii wraca do miasteczka i jak się okazuje to on uprowadził trzy dziewczyny. Był świadkiem wypadku i gdy zobaczył znajome twarze w samochodzie, postanowił je zabrać. Tu logiki nie ma. Wziął je do samochodu i pojechał do Stace. Jedyną, której nie mógł wyciągnąć była sama Olivia, której nogi zostały przyciśnięte przez fragment samochodu. Gdy matka Olivii zobaczyła go przed swoim domem była w szoku. Dziewczyny w tamtej chwili podobno już nie żyły. Nie otrzymały pomocy, nie zgłoszono wypadku. John-Paul zakopał ich ciała w pobliżu lasu. Matka Olivii była na miejscu wypadku, ale nie mogąc wydać się, nie pobiegła do córki jej pomóc, lecz oddaliła się z miejsca wypadku swoim samochodem. Generalnie syf. Jeszcze w międzyczasie okazuje się, że Wesley, czyli chłopak Olivii handlował narkotykami, które miał od Derrecka, który pod zmienionym nazwiskiem mieszkał w okolicy i robił dalej swoje brudne interesy. W międzyczasie doszło do zabójstwa Ralpha - dobrego znajomego Olivii, który zadzwonił po karetkę będąc w okolicy miejsca wypadku. Jak się finalnie okazuje, nieumyślnie zabiła go właśnie Olivia, a do tego próbowała spalić kartkę z pogróżkami, którą otrzymała Jenna. Syyyyf.



dom w lesie sceneria

Co tu dużo mówić. Można się zastanawiać, na ile wiarygodna wydaje się ta historia. Nie trzeba być specjalistą, żeby widzieć, że pewne rzeczy trochę się nie trzymają, albo są mocno naciągnięte. Cała książka to jednak pozycja godna polecenia, bo jeśli nawet kilka wyjaśnień jest pozbawionych podstaw logiki, to zawsze zaskoczenia w książkach kryminalnych są mile widziane. Chyba najgorsza opcja, to gdy od początku wiesz, co się wydarzyło i każda kolejna strona potwierdza Cię w Twojej wersji wydarzeń. Tu na pewno czegoś takiego nie doświadczyłam, dlatego doceniam próbę mocnego pomieszania zdarzeń i bohaterów, aby zaskoczyć czytelnika.


KulturoNIEznawczyni


"Dziewczyny, które zaginęły" - Claire Douglas recenzja


Komentarze


bottom of page